piątek, 30 sierpnia 2013

6. Walka z powietrzem



Lecieliśmy  wzdłuż wybrzeża… Mieliśmy zamiar lecieć nad głównymi drogami, żeby nie zgubić trasy. Nico większość drogi przespał. Już prawie byliśmy przy moście Williamsburskim kiedy zrobiło się nagle jakoś zimniej. Poczułam, jakby wiatr uderzał mnie kolejno w każdą część ciała. Zaczęło lekko padać. Kopnęłam Nico w kostkę.
-Yyyy… Co się dzieje? –spytał Nico
-Nie wiem…  Wariacje pogodowe bogów wiatru?
-Nie, pogoda nie zmieniłaby się tak szybko.
-No to co to może…
-Thi, na dół! –Przerwał mi w pół słowa
-Co?!
-No już!
-Trzymaj się. Shadow w dół! – pociągnęłam lekko za sznurek.  Smok schował skrzydła, „przytuliłam” się do jego szyi i zapikowaliśmy w dół. Czułam jakby skóra odrywała mi się od twarzy. Spadaliśmy z niewyobrażalną prędkością.  Nagle Shadow przestał spadać i straciłam nad nim panowanie. Miecz od Chejrona spadł gdzieś w dół. Czułam się jak na wielkiej karuzeli. Wiatr uderzał w nas ze wszystkich stron i smok kręcił śruby w powietrzu.
-Nico co tu się dzieje?! –wrzasnęłam, ale nie byłam pewna, czy w ogóle mnie usłyszy
-Ventusy. Duchy burzy. –odkrzyknął
-No i co dalej?!  -spytałam
-Spróbuj wyrównać lot! Ja się nimi zajmę! –Wyjął swój miecz. Ciarki mnie przeszły na widok klingi ze stygijskiego żelaza.
-Jasne, tylko błagam, nie zabij się!
                Złapałam za sznurki i próbowałam jakoś przywrócić smoka do porządku. W tym samym czasie Nico odganiał duchy mieczem. Ciągnęłam za sznurki, szarpałam nimi na prawo i lewo, próbowałam kostkami zmusić smoka do rozpostarcia skrzydeł, ale Ventusy nie były łatwymi przeciwnikami. Nico też ledwo dawał sobie radę. Duchy ciągnęły nas w dół. Kiedy lecąc w wielkiej chmurze wiatru od ziemi dzieliło nas już tak niewiele, pomyślałam, że to może być już koniec. Jeśli dotąd nie dałam rady wyrównać lotu to i tak nie dam rady. Położyłam się brzuchem na szyi smoka i czekałam na uderzenie.
-Thirentiah co ty robisz?! Wstawaj! – Krzyczał Nico
-Nie dam rady. One są za silne.
-Coś na pewno się da zrobić.
-Przepraszam Nico. –zacisnęłam mocno powieki
Ostatni raz spróbowałam podbić smoka do lotu. Nic się nie stało. Zwiesiłam luźno ręce. Już myślałam, że to koniec, byliśmy zaledwie kilka metrów nad ziemią, kiedy nagle Shadow rozpostarł skrzydła i uderzył nimi mocno w powietrze. Wznieśliśmy się do góry. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że wyrównaliśmy lot. Nico wstał i zaczął celować mieczem w duchy, a ja ciągle w kompletnym szoku skierowałam smoka na most Williamsburski. Ventusy po kolei odlatywały lub rozsypywały się w proch trafione klingą Nica. Po chwili lecieliśmy już spokojnie nad Manhattanem. Wylądowaliśmy w jakimś zaułku, zmęczeni i mokrzy od deszczu. Nadal padało, ale już nie tak mocno.
                Usiedliśmy na ziemi i odwinęliśmy swoje kanapki. Tętno nadal miałam przyspieszone.
-Wyglądasz jak mokry pies –zaśmiał się Nico (wow musiałam wyglądać naprawdę śmiesznie, bo pierwszy raz słyszałam, żeby Nico się śmiał)
-Ha-ha-ha… -wycisnęłam wodę z mokrych włosów i związałam je w luźnego koka.
-Ale leje…  - stwierdził Nico przegryzając kanapkę
Shadow podniósł skrzydło nad nasze głowy i zrobił z niego prowizoryczny daszek.
-No to chyba problem rozwiązany. –uśmiechnęłam się
Siedzieliśmy tak około pół godziny. Przestało padać, więc spakowaliśmy rzeczy i wsiedliśmy na smoka. Tym razem lecieliśmy nisko nad ziemią. Tuż nad budynkami. Przetrząsaliśmy wzrokiem wszystkie uliczki. Musieliśmy znaleźć córkę Hermesa ale wbrew pozorom szukanie ośmiolatki nawet na smoku nie jest takie proste. W końcu zatrzymaliśmy się, żeby obmyślić jakiś plan. Stanęliśmy w niedużym, zaułku pomiędzy dwoma budynkami mieszkalnymi. Z niewielkich balkonów zwisało pranie, pod rozpadającymi się ścianami stały duże blaszane śmietniki, luzem na ziemi leżały deski, stare blaty i inne niepotrzebne przedmioty. Na końcu zaułka znajdował się płot, połatany kawałkami blachy. Krótko mówiąc wyglądało to mniej więcej jak podwórka ze starych filmów. Wyniszczone, ale na swój sposób piękne.
                Zanim w ogóle zdążyliśmy cokolwiek powiedzieć, na końcu uliczki coś się poruszyło. Nico wyjął miecz i podeszliśmy bliżej tego czegoś. Pierwsze o czym pomyślałam to „potwór”, ale miałam nadzieję, że się myliłam. Ku naszemu szczęściu „coś” nie było potworem. Zza śmietników wyszła dziewczyna ze sztyletem. Była nico niższa ode mnie. Nosiła glany, czarne, długie legginsy z dziurami na kolanach, długi, biały T-Shirt i niebieską bandamkę na ręce. Na ramieniu wisiała jej czarna torba. Miała blond włosy do ramion, dość miłą twarz i poza tym wyraz twarzy jakby chciała mnie zabić.
-Czego tu szukacie? –spytała
-Kim jesteś?
-Louise… -zawachała się –no, i tyle wam wystarczy. A wy coście za jedni?!
-Jestem Thirentiah, a to jest Nico i Shadow. A wracając do pytania to zasadniczo szukamy ciebie.
-Mnie?
-Tak. Może to trochę dziwnie zabrzmi ale… Albo wiesz, co usiądźmy i pogadajmy, musimy ci coś wyjaśnić. Jesteś głodna?
-Dobra. Luma! –krzyknęła dziewczyna klaskając dwa razy w dłonie. Zza śmietnika wyszedł jasnoszary wilk i położył się spokojnie na ziemi obok Louise.
                Usiedliśmy na ziemi i jedząc kolejną (i niestety już ostatnią) porcję kanapek zaczęłam tłumaczyć Louise o co chodzi. Byłam wściekła na samą siebie, że będę musiała temu dzieciakowi popsuć  dość spokojne życie i namieszać w głowie.
-No więc, słuchaj jesteśmy tacy sami jak ty. Tacy sami to znaczy… Ty jesteś…
-Herosem? No wiem. –odparła jakby nigdy nic dziewczyna –córką Hermesa. Miodku? –spytała wyciągając słoiczek ze swojej torby.
 Szczęka mi opadła i mało co nie upuściłam swojej kanapki z rąk.
-To ty wiesz? –zapytał Nico
-Jasne. Jak miałabym nie zauważyć atakujących mnie co chwila potworów? –powiedziała smarując kanapkę miodem.
-No… Ok… Więc twój ojciec kazał mi cię zabrać ze sobą.
-Gdzie? –spytała podejrzliwie. Chyba nadal nie do końca wierzyła, że jesteśmy po jej stronie.
-Na statek. Na Argo II.
-Jasne. To zmywajmy się, zanim nas coś namierzy. –powiedziała Louise strząsając z koszulki okruszki z kanapki.
Spakowaliśmy rzeczy i wsiedliśmy na grzbiet smoka.
-Tylko wiesz, może być problem z twoim wilkiem. Raczej nie da rady lecieć na Shadowie.
-Spoko, Luma ma własne sposoby na przemieszczanie się –powiedziała Louise. Klasnęła w dłonie i wilk zamienił się w szary dymek. –Będzie za nami lecieć.
-Dobra więc… Shadow! Kierunek: Rzym. –powiedziałam
Wznieśliśmy się w powietrze. Teraz zostało nam tylko dolecieć na Argo II, wyciągnąć Percy’ego i Annabeth z Tartaru i wygrać bitwę z Gają i gigantami. Pff.. pestka.
                                                                             * * *
No nareszcie... Po dłuuuuugiej przerwie dalszy ciąg ;) Taki trochę do kitu mi ten rozdział wyszedł bo z leksza wymuszony :/ Przepraszam, weny nie miałam na akurat ten. No nic, może następny wyjdzie lepszy.... :D Z góry dzięki za czytanie i komentowanie ^.^
~Miixedlife

sobota, 17 sierpnia 2013

Info :)

Słuchajcie, przepraszam, ale przez około tygodnia raczej nie będzie rozdziałów bo jest u mnie przyjaciółka na tydzień... Postaram się coś napisać ale nie obiecuję, że znajdę chwilę... Pozdrowionka :* A w ogóle to jak Wam się podobało "Morze Potworów"? Ja będę szła jeszcze raz bo przez siostrę połowy nie obejrzałam... :/ Ale i tak był fajny ^.^
~Miixed
PS. Awww... <3 Jest 300 wyświetleń *.* Jaram się jak pochodnia ^.^

wtorek, 13 sierpnia 2013

5. Nowe zadanie


                 Śniło mi się, że biegnę długą, krętą ścieżką w stronę dużego budynku, jakby pałacu. Na Olimpie. Było tam zadziwiająco cicho. Otworzyłam drzwi budynku i weszłam do Sali tronowej. Bogów nie było poza jedną ‘osobą’ – moją matką, Ateną. Miała długie lekko kręcone włosy. W tym świetle nie byłam w stanie dostrzec ich koloru. Stała przy jednej ze ścian i wpatrywała się w coś jakby w… iryfon? Nie byłam pewna czy mnie widzi. Podeszłam bliżej. W iryfonie widziałam dwoje herosów. Chłopaka i dziewczynę. Dziewczyna miała kostkę zawiązaną folą bąbelkową i podtrzymywała się na ramieniu chłopaka. Atenę wyraźnie smucił ten obraz. Chyba mnie usłyszała bo odwróciła głowę.
-Pa..ani? –zaczęłam
-Witaj córko. Mów do mnie po prostu mamo. –Odezwała się Atena.
-No więc cześć mamo? –poprawiłam się. Wystarczająco dziwne było chodzenie po latającym mieście, ale mówienie do bogini mamo? Ledwo przeszło mi to przez usta.
-Tak… Znacznie lepiej –uśmiechnęła się –Wiesz po co z tobą rozmawiam?
-Nie do końca…
-No więc… Ostatnio niezbyt mądrze potraktowałam twoją siostrę, Annabeth. Powiedziałam jej, że mnie zawiodła. Ale ty pewnie o tym wiesz.
-No… tak.
-I wiesz co się z nią stało?
-Spadła do Tartaru. Ale to nie była chyba twoja zasługa?
-Nie, nie była. Nawet szkoda mi jej i tego całego Percy’ego –Odparła Atena chyba lekko urażona, że w ogóle przyszło mi to do głowy –Ktoś musi im pomóc.
-Że ja? Przecież reszta z siedmiorga poleciała do Epiru… Oni ich wyciągną.
-Och… Błagam. Są silni, ale ktoś musi zamknąć Wrota od strony Tartaru.
-I  ja mam to zrobić? Przecież wtedy już nie wrócę… -byłam przerażona. Moja własna matka chce, żebym poszła na pewną śmierć.
-Dotrzyj na statek. Na Argo II. Tam coś wymyślicie. A teraz ja muszę już znikać. Powodzenia.
-Dowidzenia, mamo.
-A, i powiedz Annabeth, że przepraszam. –Ledwo to usłyszałam bo sen już przygasał.
                Teraz sceneria się zmieniła. Stałam na plaży na Long Island. Niedaleko obozu. Patrzyłam na słońce chowające się jeszcze częściowo za horyzontem. Gdy nagle jakiś głos za mną powiedział moje imię. Odwróciłam się i zobaczyłam faceta w średnim wieku ubranego w sportowy strój. Trzymał w ręku laskę ze skrzydłami, wokół której owijały się dwa węże, kaduceusz. Stał przede mną Hermes.
-Witaj panie Hermesie –ukłoniłam się. –Witaj Marto, cześć Greg.
-Nareszcie ktoś się przywitał z wężami. –powiedział Greg –Masz może szczura?
-Greg, nie teraz. –skarciła go Marta –Witaj Thi.
-Thirentiah ściągnąłem cię tu bo mam prośbę.
-Tak? –odpowiedziałam z nadzieją, że ta prośba nie będzie wymagała zabawy w kamikadze…
-Mam córkę, ośmioletnią. Ma na imię POPONECKA*. Pałęta się gdzieś po ulicach Manhattanu. Słyszałam, że Atena wysyła cię na ten cały statek. Masz po drodze. Zgarnij ją i postaraj się doprowadzić żywą do obozu.
-Urgh.. Świetnie… Jakbym nie miała nic lepszego do roboty –mruknęłam patrząc w ziemię. Hermes zdzielił mnie kaduceuszem po głowie.
-Przepraszamy –odezwali się Greg i Marta.
-Aaał… No dobra już dobra znajdę ją. –odparłam. W sumie było mi żal tego dzieciaka. Ale jakby nie mógł sam jej doprowadzić do obozu…
-Świetnie. Postaram się żebyś dotarła do niej w miarę żywa. –powiedział Hermes. Chciałam mu wykrzyczeć w tą jego boską facjatę, że nie potrzebuję jego pomocy, ale wolałam nie ryzykować kolejnego walnięcia w łeb boską laską.
-Dzięki… A teraz mogę już się obudzić? –odparłam w końcu.
-No jasne. Jak sobie życzysz. –uśmiechnął się Hermes.
-Łał, dzięki…
-Powodzenia. –usłyszałam jego słowa jak przez mgłę. Obudziłam się pod skrzydłem Shadow’a. Po tym śnie poczułam jakąś empatyczną więź z siostrą. Bardzo chciałam jej pomóc. Wyczołgałam się spod niego, dałam mu jeść i ruszyłam na poszukiwanie Nica.  Nie znalazłam go w domku Hadesa (tak teraz Hades też ma domek) , na arenie, ani nad jeziorem. W końcu dźwięk konchy zwołał wszystkich na śniadanie. Znalazłam go dopiero wtedy, w jadalni. Podeszłam do niego po posiłku. Był zaspany, miał wory pod oczami jakby nie spał od kilku dni i miał poczochrane włosy. Uświadomiłam sobie, że muszę wyglądać podobnie.
-Cześć Nico. Słuchaj, miałam sen. Muszę pomóc siostrze. Muszę ich wydostać z tej dziury. -zaczęłam
-Też miałem sen. Oni żyją. Widziałem ich. Ale nie możesz im pomóc. Nie masz jak ich wyciągnąć z Tartaru. –powiedział Nico ziewając co drugie słowo.
-Muszę. Zabierz mnie na Argo II. Jeszcze nie wiem jak ale Atena mi kazała.
-Nie dam rady przenieść nas obojga tak daleko. Nie dostaniemy się tam.
-Dostaniemy. Polecimy. Zapakuj sobie prowiant. Poproszę Chejrona o dodatkową Ambrozję.
-Chyba nie wiesz co mówisz –wytrzeszczył oczy.
-Jasne, że wiem! –krzyknęłam biegnąc do stajni, gdzie nadal miałam wszystkie rzeczy.
                Zgarnęłam po drodze dwie kanapki ze śniadania i zapakowałam je do plecaka. Dorzuciłam ubrania na zmianę, kilka drahm, które dostałam od Chejrona, butelkę wody i „Znak Ateny” bo stwierdziłam, że się przyda. Wzięłam długi, mocny sznurek, który wisiał na haczyku w boksie Shadow’a, zawiązałam dużą pętlę i zarzuciłam ją luźno na szyję smoka. Ruszyłam z nim do Chejrona.
                Nico już tam na mnie czekał. Wytłumaczyłam Chejronowi o co chodzi.
-No, jeśli Atena ci każe to w sumie nie mogę cię zatrzymać. Ale proszę, uważaj na siebie. – Odparł niechętnie Chejron.
-Jeśli wrócę żywa, to przyprowadzę do obozu córkę Hermesa. To kolejne zadanie od bogów.
-Dobrze. Masz tu paczuszkę ambrozji i kilka złotych drachm na wszelki wypadek. – wręczył mi złotą sakiewkę. –Dajcie znać, kiedy dotrzecie na statek.
Skinęłam głową i wsiadłam na grzbiet smoka. Nico usiadł tuż za mną. Przewiązałam sznurek tak, aby powstało coś na kształt wodzów.
-No Shadow, kierunek: Manhattan. –przycisnęłam lekko prawą nogą pod skrzydło smoka i wznieśliśmy się w powietrze.

*Z dedykacją dla mojej przyjaciółki Dominiki :* Od następnego rozdziału będzie Louise ;)
                                                                            * * *
Hyhyhyhh nie ma to jak wymyślanie imion na bloga z przyjaciółką :D Nie zwracajcie uwagi :) Obiecałam jej, że będzie w jednym rozdziale "Poponecka" :D Z góry dzięki za komenty ;)
~Miixed

piątek, 9 sierpnia 2013

4. Polujemy na smoki



             Wszyscy gapili się na mnie. Rachel była blada jak ściana. Prawie upadła na ziemię, ale dwoje herosów ją podtrzymało. Musiałam być równie biała jak ona. To co właśnie usłyszałam tak mnie przeraziło, że miałam ochotę uciec gdzieś i zacząć płakać. Ale stałam tylko jak wryta.
-Dobra, nie robić zbiegowiska! – odezwał się Nico za co byłam mu wdzięczna bo czułam się głupio –Wracajcie do swoich zajęć.
-Thi, chodź porozmawiamy o tym w Wielkim domu. –pociągnął mnie za rękę Chejron i razem z nim i Nico poszliśmy porozmawiać o moim przeznaczeniu.
                                                                                      * * *
-No więc… Dostałaś przepowiednię. To zwykle nie wróży nic dobrego. –zaczął jakże miłym akcentem Chejron.
- Nie wydaje się jakaś bardzo straszna ale te dwie ostatnie linijki mi się nie podobają. –odezwałam się
-Ciało twe w odmętach mroku zatonie – przypomniał Nico –Mało zrozumiałe
-Tak ale „misję zakończysz na śmierci tronie”? -dla mnie to brzmiało mniej więcej jak „Umrzesz szybciej niż ci się wydaje.” –To nie wygląda zbyt miło.
-Nie wyciągajmy pochopnych wniosków. Wszystko się okaże. –powiedział Chejron –Nie będę was dłużej męczył. Macie wolne. Za dwie godziny jest trening łucznictwa.
                 Wyszliśmy z Nikiem z Wielkiego Domu, a ja starałam się nie wybuchnąć. Zaproponował, że pokaże mi las i tam będę mogła się wyżyć na jakimś potworze, więc ruszyliśmy w stronę lasu.
-Czemu kiedy rzuciłaś się na Meduzę nie mogłaś użyć ognia? Przecież jej siostrę spaliłaś ot tak. –zaczął rozmowę Nico.
-Nie wiem. Próbowałam się skupić na ogniu ale nic z tego. Potrafię zapalić tylko małe płomyczki.
-Tę moc masz na pewno po Hestii. Ona włada ogniem domowym.
-Może… Nie wiem.
                Doszliśmy do lasu. Zrobiło się ciemno więc zapaliłam płomyk na palcu i ruszyliśmy dalej. Parę razy widywaliśmy mniejszego rodzaju potwory, które zabijałam mieczem, który Chejron na razie kazał mi zatrzymać. Spacerowaliśmy i spacerowaliśmy aż w końcu stwierdziliśmy, że trzeba wracać na trening łucznictwa. I jak zwykle musiało coś się stać. Tuż obok mnie przeleciała strzała z taką siłą, że gdybym nie uskoczyła, przebiłaby mnie na wylot. Pojawiło się ich więcej. Strzały latały wszędzie dookoła.
-Thalia? –spytałam z nadzieją. Wiedziałam, że łowczynie często się kręcą w lesie, a tylko one kojarzyły mi się ze strzałami.
                 Zza drzewa wyszła we własnej osobie Thalia Grace, córka Zeusa, a za nią stało około dwunastu dziewczyn w strojach łowczyń Artemidy. Opuściły łuki.
-Cześć Nico! –przywitała się Thalia –Kim jest twoja towarzyszka?
-Thalio, to jest Thirentiah, córka Ateny, a to jest Thalia. –przedstawił nas Nico
Podałyśmy sobie ręce i usiedliśmy na trawie. Rozpaliliśmy ognisko, żeby trochę pogadać.
-Co was sprowadza do lasu? –spytał Nico Thalii
-Szukamy gorszych potworów. Odkąd Gaja ma łatwiejszy dostęp do obozu, coraz więcej ich się tu pojawia i stanowi zagrożenie dla obozu.
-I wy naprawdę jesteście nieśmiertelne? –Spytałam z niedowierzaniem
-Tak, dopóki nie polegniemy w walce –uśmiechnęła się Thalia
-I to… Jest fajne?
-No wiesz…
                I w tym momencie naszą rozmowę zakłócił szelest drzew. Coś dużego, chowało się w krzakach.  Łowczynie podniosły się natychmiast na nogi i napięły łuki. Wyciągnęłam swój miecz i spokojnie zaczaiłam się bliżej krzaków. Odsłoniłam liście i zanim zdążyłam cokolwiek zrozumieć, jedna z łowczyń wystrzeliła strzałę w stronę tego czegoś. Czarny duży kształt warknął i uciekł za drzewo, pod którym leżał. Zapaliłam lekki płomyczek na palcu, żeby cokolwiek widzieć i powoli zmierzałam w stronę drzewa.
-Thi, uważaj, to jest… -zaczęła Thalia i wtedy ujrzałam całą sylwetkę zwierzęcia.
-Mały smok. –dokończyłam nie bardzo wiedząc co zrobić: podejść bliżej, zamachnąć się mieczem, czy uciekać.
-Musimy go obezwładnić. Może zrobić krzywdę. –Powiedziała któraś łowczyni.
-Nie, jest niegroźny. –Powiedziała Thalia –To gatunek smoka, który nie zieje ogniem i nie zabija niesprowokowany. A poza tym to jeszcze młode.
                Smok miał ze trzy metry. Był cały czarny, z wyjątkiem jednej białej plamki na oku. Na głowie miał gładką skórę, dopiero na jej czubku z czaszki wyrastały dwie nieduże wypustki jak niewyrośnięte jeszcze rogi. Jego niebieskie oczy kojarzyły mi się jednocześnie z pełnią księżyca i z czarną ciemną przestrzenią. Miał duże czarne skrzydła i długi ogon owinięty wokół drzewa. Podałam swój miecz Nico i wyciągnęłam rękę w stronę smoka. Zawarczał, ale gdybym teraz cofnęła rękę, wystraszyłby się. Z jego łapy sterczała strzała.
-Hej, spokojnie. Nie zrobię ci krzywdy. –próbowałam uspokoić smoka
Pogłaskałam go po głowie. Chyba był przyjaźnie nastawiony.
-Mogę ci pomóc? –spytałam spoglądając na strzałę
Smok pokazał głową w stronę swojej łapy, więc uznałam, że się zgodził. Delikatnie wyciągnęłam strzałę ze skóry zwierzaka. Smok najwyraźniej ucieszony tym, że z nogi nie sterczy mu już strzała skoczył na mnie i polizał mnie po twarzy.
-Też cię lubię. –zaśmiałam się
Po „twarzy” smoka przemknął cień jego oczy zdawały się wtedy jeszcze bardziej niebieskie. I wtedy przyszło mi coś do głowy.
-Shadow. Będziesz nazywał się Shadow. –Oznajmiłam
-Thi, zaprowadź tego smoka do obozu. Tam będzie bezpieczniejszy. My się już musimy zwijać –Powiedziała Thalia
-Jasne. –powiedział Nico –ale jak? Przecież nie mamy smyczy czy coś…
-Hahahahh myślę, że smycz nie będzie potrzebna… Patrzcie –Powiedziałam patrząc na smoka, który zaczął za mną biegać jakby bawił się w berka.
Pożegnaliśmy się z łowczyniami i wróciliśmy do obozu. Przywitał nas Chejron.
-Oh, jak dobrze, że jesteście. Zaczynałem się już martwić i… -Spojrzał na mojego nowego przyjaciela –Emm… Kto to jest?
-Chejronie, poznaj Shadow’a. Shadow, to jest mój nauczyciel, Chejron. –Przedstawiłam ich sobie.
-To jest… smok?
-Tak znaleźliśmy go w lesie razem z łowczyniami i Thalia powiedziała, że w obozie będzie bezpieczniejszy.
-No dobrze. W stajniach pegazów jest wolne miejsce. Będzie mu tam wygodnie i dostanie jeść i pić. Zaprowadźcie go tam.
-Już się robi.
-A. No i Thi, teraz mieszkasz w domku Ateny. Myślę, że go rozpoznasz.
-Dzięki, ale tę noc chyba spędzę w stajniach.
-Jak chcesz.
                Nico odprowadził nas do stajni i pomógł mi nakarmić smoka. Potem poszedł do domku Hadesa. Zmęczona oparłam się o łapę Shadow’a i zasnęłam z nadzieją, że się wyśpię… Nie wyobrażacie sobie jak bardzo się myliłam.
                                                                   * * *
No tak, przepraszam, że nie było tyle czasu rozdziału, ale było za gorąco na jakąkolwiek wenę :/ Tak czy owak już jest i mam nadzieję, że się spodoba. Proszę, komentujcie :)
~Miixedlife