Chciałabym Wam bardzo podziękować, bo wybiło 1000 wyświetleń *-* nawet nie wiecie, jak się cieszę, że cały czas czytacie :) Nowego rozdziału możecie się spodziewać prawdopodobnie w tym tygodniu, ale uwierzcie, że ten rozdział jest trudny do napisania :/ za dużo planuję tam informacji i zdarzeń i może go rozłożę na kilka rozdziałów :D
~Miix
poniedziałek, 11 listopada 2013
sobota, 2 listopada 2013
8. Podpalam pewnego półboga
Natychmiast podniosłam się na nogi i złapałam miecz. Nie wiedziałam czego chcą rzymianie, ale widok świrniętego mordercy pluszaków na czele około tuzina uzbrojonych rzymskich półbogów nie mógł oznaczać czegoś dobrego… Lou i Nico stanęli obok mnie z bronią w pogotowiu. Shadow i Luma mierzyli rzymian wzrokiem.
-Oktawian? – spytał Nico
-No, no król duchów szlaja się po skałach z jakimiś dziewczynami… Trochę to dziwne patrząc na to co się dzieje na Olimpie i w Grecji… - powiedział z szatańskim uśmieszkiem Oktawian.
-Nie jestem ‘jakąś dziewczyną’. Jestem Thi. Czego chcesz? –spytałam
-Ja? Szukam tylko drogi do waszego obozu…
-No to źle trafiłeś. Idź rozpruwać miśki gdzieś indziej. –powiedziałam
-Chyba się nie zrozumieliśmy. Gadaj, jak dotrzeć do Obozu Herosów.
-Pff… chyba oszalałeś! –wtrącił Nico
-No więc nie zostawiacie mi wyboru. – powiedział Oktawian i rzucił się na mnie z mieczem.
Odbiłam atak. Pozostałych kilku rzymian rzuciło się na moich towarzyszy. Oktawian ciął mieczem ze wszystkich stron ale najwyraźniej lepiej walczyło mu się z miśkami, bo odpierałam jego ataki bez większego problemu. Najpierw rzymianie mieli przewagę ale Shadow przewracał ogonem jednego po drugim. W końcu walczyliśmy jeden na jednego, ale w tym samym czasie trzech rzymian przyszpiliło Shadow’a do ściany. Lou potknęła się i przeciwnik odepchnął ją na bok. Chyba nie mogła się ruszyć. Nico nadal walczył ale powoli opadał z sił. Nie dziwiłam mu się. Sama też się zmęczyłam. Rzymianie nie byli najlepsi w szermierce ale z pewnością potrafili nieźle zmęczyć. Oktawian podciął mnie mieczem i upadłam na ziemię. Moja broń potoczyła się z brzękiem po ziemi. Nico uderzył przeciwnika płazem miecza w twarz i rzucił mi się na pomoc. Oktawian zamachnął się na mnie mieczem ale w ostatniej chwili Nico wybił mu miecz z ręki. Zmęczony upadł na kolana obok mnie.
-Spójrz Thi. Przegrywasz. Twoi przyjaciele nie mogą już walczyć, a twój smok ledwo żyje. Nie masz już szans. Powiedz, gdzie jest obóz, a puścimy was wolno.
Patrzyłam na to wszystko z zapartym tchem. Zaczęłam gorączkowo myśleć. Moi towarzysze leżeli na ziemi bez ruchu. Mój smok był przyszpilony do ściany. Wilk Louise rozwiał się w powietrzu i tyle go widziałam. Psychopatyczny rzymianin z Przytulankami przy pasie mnie szantażował. Mój miecz leżał gdzieś z boku. Moja siostra i jej chłopak a zarazem mój ulubiony książkowy parring siedzieli w największej dziurze na świecie i nawet nie wiedziałam czy żyją. To mną wstrząsnęło. Przypomniałam sobie cel misji. Uklękłam, zwiesiłam głowę i skupiłam myśli. Położyłam dłonie płasko na ziemi i poczułam jak całe moje ciało ogarnia ciepło. Ogień stworzył barierę między nami, a rzymianami. Zdezorientowani kuple Oktawiana natychmiast zostali powaleni ogonem smoka.
-Oktawianie, z przyjemnością oświadczam, że… WŁOSY CI SIĘ PALĄ!!! –krzyknęłam z uśmiechem.
Syn Apolla zaczął skakać jak oszalały próbując zgasić płomyczek ognia na czubku głowy.
-Aaaaaaaa! – darł się i wybiegł z jaskini. Rzymianie pobiegli za nim. Zobaczyłam jak uczepiają się orłów i lecą w kierunku najbliższego jeziora. Miałam naprawdę niezły ubaw do chwili, kiedy przypomniałam sobie o Lou i Nico. Wypakowałam z plecaka dwa batoniki ambrozji i włożyłam je do ust towarzyszy. Powoli odzyskiwali siły, a ich rany zasklepiały się. Uznałam, że nie potrzebuję regeneracji. W sumie nic mi nie było poza ogólnym zmęczeniem walką. Było jasno, mogła być jakaś ósma rano. Złożyłam śpiwory i przyszykowałam nas do drogi, kiedy Lou i Nico odpoczywali. Usiedliśmy jeszcze na chwilę żeby ustalić fakty.
-No więc… gdzie właściwie jesteśmy? –spytałam
-Nie mam zielonego pojęcia –zaczął Nico –zasadniczo możemy być wszę-
-Myślę, że gdzieś na krańcu kontynentu, południowy wschód Ameryki północnej… -przerwała mu Lou
-Skąd ta pewność? – spojrzałam na nią ze zdziwieniem
-Bo tam widać morze, geniusze… -powiedziała z uśmiechem Louise wskazując na wodę na horyzoncie
-Oh.. No tak…
-Więc dalej musimy lecieć nad oceanem. –oznajmił Nico –to może trochę potrwać.
-Zanim dogonimy Argo II miną wieki… -powiedziałam
-Kiedy dotrzemy chociażby do Europy, bliżej Rzymu, może uda mi się przenieść nas cieniem.
-To by wiele dało zakładając, że uda nam się tam dolecieć.
Wyjrzałam przez wyjście z jaskini i po raz pierwszy dostrzegłam piękno tego miejsca. Delikatne wzniesienia pięknie komponowały się z drewnianymi domkami i otaczającymi je wysokimi górami i lasami. Oddzielały je wartkie strumyki spadające wodospadem z wysokiej góry i wpadające następnie do jezior pomiędzy wzniesieniami. Każde jezioro było lekko porośnięte trzcinami i wysokimi trawami. Przy brzegach znajdowały się pomosty. Na wzgórzach rosły ogromne wierzby i dęby, a w dolinach drzewka owocowe. Domki były poustawiane nieregularnie, w różne strony. Na większym wzgórzu widać było coś w rodzaju targu. Drewniane sklepiki idealnie wpasowujące się w otoczenie. Przez pagórki biegły piaszczyste ścieżki łączące domki i jeziora. Ludzie przechadzali się spokojnie uliczkami, rodziny z dziećmi wypoczywały nad jeziorami. Starsi mężczyźni siedzieli na pomostach łowiąc ryby i rozmawiając między sobą. Kilkoro dzieci siedziało pod wierzbami zawzięcie czytając książki i rysując. Pogoda była wręcz idealna. Było ciepło, żadnej chmurki na niebie, a w twarz uderzał delikatny, chłodny wiaterek. To miejsce było jak z obrazka. Takie spokojne i odbiegające od cywilizacji. Czysta sielanka.
-Ale tu pięknie. –powiedziałam
-No – potwierdził Nico
-Normalnie Ai Wai! –dodała Lou
-Fajnie byłoby tu zostać.
-Ta, ale chyba mamy trochę inne plany – powiedział Nico.
Spojrzałam jeszcze raz na okolicę i tym razem moją uwagę przykuło coś wybuchającego w oknie jednego z domków. Ten był trochę większy, dwupiętrowy i stał na kompletnym odludziu na wysokim wzgórzu. Okno na drugim piętrze zajaśniało mocnym czerwonym światłem i rozległ się dźwięk wybuchu.
-Emm, chyba mamy jeszcze coś do zrobienia zanim wylecimy. –stwierdziłam
-Tak… Chyba tak. –Nico popatrzył w to samo miejsce.
Złapałam plecak, miecz i wyprowadziłam Shadow’a z jaskini. Wsiedliśmy na smoka i nisko nad lasem poszybowaliśmy w stronę drewnianego domu. Wylądowaliśmy przy domu i zsiedliśmy ze smoka. Spojrzałam w górę. Przeszedł mnie dreszcz. Dom był drewniany, dwupiętrowy i wyglądał mniej więcej jak z horroru. Stanęliśmy przed drzwiami i poczułam jak Shadow podkłada mi głowę pod rękę.
-Zostań tu. –powiedziałam do smoka. Zdawał się mówić coś w rodzaju ‘chyba zwariowałaś, beze mnie zginiesz’ co w sumie wydawało mi się bardzo prawdopodobne –Nie zmieścisz się w drzwiach. A poza tym, ktoś musi zostać na czatach.
-No to idziemy. –powiedział Nico i otworzył skrzypiące drzwi.
* * *
Ok. Był nawrót weny. Nareszcie. Rozdział wyszedł w końcu troszkę dłuższy niż poprzednie... Proszę, komentujcie bo aktywność pod ostatnim rozdziałem była minimalna :/ No nic... Życzę miłego czytania ^.^
~Miix
-No, no król duchów szlaja się po skałach z jakimiś dziewczynami… Trochę to dziwne patrząc na to co się dzieje na Olimpie i w Grecji… - powiedział z szatańskim uśmieszkiem Oktawian.
-Nie jestem ‘jakąś dziewczyną’. Jestem Thi. Czego chcesz? –spytałam
-Ja? Szukam tylko drogi do waszego obozu…
-No to źle trafiłeś. Idź rozpruwać miśki gdzieś indziej. –powiedziałam
-Chyba się nie zrozumieliśmy. Gadaj, jak dotrzeć do Obozu Herosów.
-Pff… chyba oszalałeś! –wtrącił Nico
-No więc nie zostawiacie mi wyboru. – powiedział Oktawian i rzucił się na mnie z mieczem.
Odbiłam atak. Pozostałych kilku rzymian rzuciło się na moich towarzyszy. Oktawian ciął mieczem ze wszystkich stron ale najwyraźniej lepiej walczyło mu się z miśkami, bo odpierałam jego ataki bez większego problemu. Najpierw rzymianie mieli przewagę ale Shadow przewracał ogonem jednego po drugim. W końcu walczyliśmy jeden na jednego, ale w tym samym czasie trzech rzymian przyszpiliło Shadow’a do ściany. Lou potknęła się i przeciwnik odepchnął ją na bok. Chyba nie mogła się ruszyć. Nico nadal walczył ale powoli opadał z sił. Nie dziwiłam mu się. Sama też się zmęczyłam. Rzymianie nie byli najlepsi w szermierce ale z pewnością potrafili nieźle zmęczyć. Oktawian podciął mnie mieczem i upadłam na ziemię. Moja broń potoczyła się z brzękiem po ziemi. Nico uderzył przeciwnika płazem miecza w twarz i rzucił mi się na pomoc. Oktawian zamachnął się na mnie mieczem ale w ostatniej chwili Nico wybił mu miecz z ręki. Zmęczony upadł na kolana obok mnie.
-Spójrz Thi. Przegrywasz. Twoi przyjaciele nie mogą już walczyć, a twój smok ledwo żyje. Nie masz już szans. Powiedz, gdzie jest obóz, a puścimy was wolno.
Patrzyłam na to wszystko z zapartym tchem. Zaczęłam gorączkowo myśleć. Moi towarzysze leżeli na ziemi bez ruchu. Mój smok był przyszpilony do ściany. Wilk Louise rozwiał się w powietrzu i tyle go widziałam. Psychopatyczny rzymianin z Przytulankami przy pasie mnie szantażował. Mój miecz leżał gdzieś z boku. Moja siostra i jej chłopak a zarazem mój ulubiony książkowy parring siedzieli w największej dziurze na świecie i nawet nie wiedziałam czy żyją. To mną wstrząsnęło. Przypomniałam sobie cel misji. Uklękłam, zwiesiłam głowę i skupiłam myśli. Położyłam dłonie płasko na ziemi i poczułam jak całe moje ciało ogarnia ciepło. Ogień stworzył barierę między nami, a rzymianami. Zdezorientowani kuple Oktawiana natychmiast zostali powaleni ogonem smoka.
-Oktawianie, z przyjemnością oświadczam, że… WŁOSY CI SIĘ PALĄ!!! –krzyknęłam z uśmiechem.
Syn Apolla zaczął skakać jak oszalały próbując zgasić płomyczek ognia na czubku głowy.
-Aaaaaaaa! – darł się i wybiegł z jaskini. Rzymianie pobiegli za nim. Zobaczyłam jak uczepiają się orłów i lecą w kierunku najbliższego jeziora. Miałam naprawdę niezły ubaw do chwili, kiedy przypomniałam sobie o Lou i Nico. Wypakowałam z plecaka dwa batoniki ambrozji i włożyłam je do ust towarzyszy. Powoli odzyskiwali siły, a ich rany zasklepiały się. Uznałam, że nie potrzebuję regeneracji. W sumie nic mi nie było poza ogólnym zmęczeniem walką. Było jasno, mogła być jakaś ósma rano. Złożyłam śpiwory i przyszykowałam nas do drogi, kiedy Lou i Nico odpoczywali. Usiedliśmy jeszcze na chwilę żeby ustalić fakty.
-No więc… gdzie właściwie jesteśmy? –spytałam
-Nie mam zielonego pojęcia –zaczął Nico –zasadniczo możemy być wszę-
-Myślę, że gdzieś na krańcu kontynentu, południowy wschód Ameryki północnej… -przerwała mu Lou
-Skąd ta pewność? – spojrzałam na nią ze zdziwieniem
-Bo tam widać morze, geniusze… -powiedziała z uśmiechem Louise wskazując na wodę na horyzoncie
-Oh.. No tak…
-Więc dalej musimy lecieć nad oceanem. –oznajmił Nico –to może trochę potrwać.
-Zanim dogonimy Argo II miną wieki… -powiedziałam
-Kiedy dotrzemy chociażby do Europy, bliżej Rzymu, może uda mi się przenieść nas cieniem.
-To by wiele dało zakładając, że uda nam się tam dolecieć.
Wyjrzałam przez wyjście z jaskini i po raz pierwszy dostrzegłam piękno tego miejsca. Delikatne wzniesienia pięknie komponowały się z drewnianymi domkami i otaczającymi je wysokimi górami i lasami. Oddzielały je wartkie strumyki spadające wodospadem z wysokiej góry i wpadające następnie do jezior pomiędzy wzniesieniami. Każde jezioro było lekko porośnięte trzcinami i wysokimi trawami. Przy brzegach znajdowały się pomosty. Na wzgórzach rosły ogromne wierzby i dęby, a w dolinach drzewka owocowe. Domki były poustawiane nieregularnie, w różne strony. Na większym wzgórzu widać było coś w rodzaju targu. Drewniane sklepiki idealnie wpasowujące się w otoczenie. Przez pagórki biegły piaszczyste ścieżki łączące domki i jeziora. Ludzie przechadzali się spokojnie uliczkami, rodziny z dziećmi wypoczywały nad jeziorami. Starsi mężczyźni siedzieli na pomostach łowiąc ryby i rozmawiając między sobą. Kilkoro dzieci siedziało pod wierzbami zawzięcie czytając książki i rysując. Pogoda była wręcz idealna. Było ciepło, żadnej chmurki na niebie, a w twarz uderzał delikatny, chłodny wiaterek. To miejsce było jak z obrazka. Takie spokojne i odbiegające od cywilizacji. Czysta sielanka.
-Ale tu pięknie. –powiedziałam
-No – potwierdził Nico
-Normalnie Ai Wai! –dodała Lou
-Fajnie byłoby tu zostać.
-Ta, ale chyba mamy trochę inne plany – powiedział Nico.
Spojrzałam jeszcze raz na okolicę i tym razem moją uwagę przykuło coś wybuchającego w oknie jednego z domków. Ten był trochę większy, dwupiętrowy i stał na kompletnym odludziu na wysokim wzgórzu. Okno na drugim piętrze zajaśniało mocnym czerwonym światłem i rozległ się dźwięk wybuchu.
-Emm, chyba mamy jeszcze coś do zrobienia zanim wylecimy. –stwierdziłam
-Tak… Chyba tak. –Nico popatrzył w to samo miejsce.
Złapałam plecak, miecz i wyprowadziłam Shadow’a z jaskini. Wsiedliśmy na smoka i nisko nad lasem poszybowaliśmy w stronę drewnianego domu. Wylądowaliśmy przy domu i zsiedliśmy ze smoka. Spojrzałam w górę. Przeszedł mnie dreszcz. Dom był drewniany, dwupiętrowy i wyglądał mniej więcej jak z horroru. Stanęliśmy przed drzwiami i poczułam jak Shadow podkłada mi głowę pod rękę.
-Zostań tu. –powiedziałam do smoka. Zdawał się mówić coś w rodzaju ‘chyba zwariowałaś, beze mnie zginiesz’ co w sumie wydawało mi się bardzo prawdopodobne –Nie zmieścisz się w drzwiach. A poza tym, ktoś musi zostać na czatach.
-No to idziemy. –powiedział Nico i otworzył skrzypiące drzwi.
* * *
Ok. Był nawrót weny. Nareszcie. Rozdział wyszedł w końcu troszkę dłuższy niż poprzednie... Proszę, komentujcie bo aktywność pod ostatnim rozdziałem była minimalna :/ No nic... Życzę miłego czytania ^.^
~Miix
piątek, 1 listopada 2013
Info :3
No więc tak. Po przeczytaniu Domu Hadesa stwierdziłam, że będę pisać w większości niezależnie od niego. Moje wyobrażenia co do wielu rzeczy były całkiem inne, więc tutaj opiszę je tak, jak sobie je wyobrażałam ;) Część scen z DH zostanie niezmieniona (więc tym samym będą spojlery) :) Jutro prawdopodobnie dodam nowy rozdział bo jest już prawie skończony ;3
~Miix
PS. Jak wrażenia po Domu Hadesa? Ja uważam, że fajny, ale jeśli chodzi o np. Tartar czy akcje w Epirze to spodziewałam się czegoś gorszego... :D
~Miix
PS. Jak wrażenia po Domu Hadesa? Ja uważam, że fajny, ale jeśli chodzi o np. Tartar czy akcje w Epirze to spodziewałam się czegoś gorszego... :D
niedziela, 6 października 2013
VERY IMPORTANT INFORMATION!
Uwaga, ogłoszenia parafialne!
Jest organizowany w Warszawie na wiosnę (kwiecień/maj) zjazd herosów!
Dołączajcie się do grupy, przekażcie znajomym i udostępniajcie wszędzie, gdzie się da!
Postarajcie się, żeby było nas jak najwięcej!
Więcej info na stronie grupy ;)
https://www.facebook.com/groups/688121321217947/
~Miixed
PS. Nie pytajcie się, czy będzie w jakimś innym mieście, nie ja organizuję. Zapewne nie będzie bo jest to najbardziej optymalne miejsce (jakby było w Krakowie to znad morza trzeba całą Polskę przejechać :/ )
Jest organizowany w Warszawie na wiosnę (kwiecień/maj) zjazd herosów!
Dołączajcie się do grupy, przekażcie znajomym i udostępniajcie wszędzie, gdzie się da!
Postarajcie się, żeby było nas jak najwięcej!
Więcej info na stronie grupy ;)
https://www.facebook.com/groups/688121321217947/
~Miixed
PS. Nie pytajcie się, czy będzie w jakimś innym mieście, nie ja organizuję. Zapewne nie będzie bo jest to najbardziej optymalne miejsce (jakby było w Krakowie to znad morza trzeba całą Polskę przejechać :/ )
sobota, 5 października 2013
7. Noc w skale
Ten rozdział dedykuję Des, która czyta od początku i jeszcze nie zwariowała z moim 'częstym wrzucaniem' i Oli M. która pomaga mi łapać wenę ^.^
* * *
Lecieliśmy już dość długo, bo zaczęło się robić ciemno. Stwierdziliśmy, że wypadałoby znaleźć jakieś miejsce do przenocowania. Pod nami znajdowały się wysokie wzgórza, las i kilka małych, drewnianych domków. Zachód słońca wyglądał przepięknie w tym miejscu. Słońce odbijało na niebie różowe i fioletowe ślady, a świeciło naprawdę jasno mimo, że musiało być już bardzo późno. W jednym z najwyższych wzgórz wyryta była spora szczelina prowadząca do niewielkiej jaskini.
-Thi, tam się zatrzymamy. –powiedział Nico
Skierowałam smoka we wskazane miejsce i wylądowaliśmy. Póki było jeszcze cokolwiek widać poszłam z Louise do lasu obok żeby nazbierać drewna na ognisko a Nico został z Shadowem żeby rozbić obóz. Luma pobiegła za nami.
Chodziłyśmy po lesie zbierając patyki, jagody i wszelkie jadalne rzeczy. Najpierw nasza rozmowa polegała tylko na ‘o patrz, tam jest więcej jagód’, ale postanowiłam dowiedzieć się czegoś o Louise
-Więc masz na imię Louise, masz dziesięć lat i jesteś córką Hermesa? –zaczęłam rozmowę po chwili zdając sobie sprawę jak bezsensowne było to pytanie.
-Mów Lou. Będzie prościej. Ale tak.
-A twój wilk nazywa się Luma i umie się… teleportować?
-Raczej podążać za mną mgłą. I to nie jest jedyny z jej talentów. Jeszcze nie wszystkie poznałam ale przez ten cały czas zaprzyjaźniłam się z nią i wiem, że gdyby nie ona pewnie bym już dawno nie żyła.
-I pałętałaś się tak po Manhattanie przez całe życie?
-Nie. Dorastałam w normalnym domu, z mamą i starszym bratem. Ale kiedy miałam osiem lat uciekłam z domu bo moja mama zwariowała. Mój brat z nią został ale po roku nie wytrzymał i też uciekł. Mój ojciec pomógł mi. Zabrał mnie do wilczycy Lupy. Ona mnie wychowywała, a ja się nie starzałam przez całe dziewięć lat. Potem Hermes stwierdził, że poradzę już sobie sama, Lupa dała mi Lumę jako towarzyszkę i opiekunkę i puścili mnie na ulice Manhattanu. I mieszkałam tam przez dwa lata.
-No a co się stało z twoim bratem?
-On… -Louise nagle posmutniała – on nie żyje. Od ponad roku.
-Przepraszam, nie chciałam –powiedziałam zmieszana.
-Nie, spoko, nic się nie stało. Chyba już wystarczy drewna, wracajmy, robi się ciemno.
-Jasne. –odpowiedziałam i drogę powrotną przeszłyśmy w ciszy.
Kiedy dotarłyśmy do jaskini było już całkiem ciemno. Ułożyliśmy stosik drewna korzystając z latarki z mojego telefonu. Zapaliłam na palcu płomyczek i uklękłam przy ognisku czekając aż drewno zajmie się ogniem. Dookoła leżały już rozłożone śpiwory (w sumie nie wiem skąd Nico je wytrzasnął ale cieszyłam się, że jest gdzie spać). Kiedy ognisko już się paliło weszliśmy do śpiworów.
-Dobra, ja biorę pierwszą wartę. Wyśpijcie się. –powiedziałam
-Nie będę się sprzeciwiał –ziewnął Nico.
-Dobranoc – dodała córka Hermesa
Po piętnastu minutach już spali. Zostałam sam na sam z myślami. Zastanawiałam się nad tym co mi opowiedziała Louise. Zwariowana matka… Starszy brat, który umarł… I sama na ulicach Manhattanu. Z czymś mi się to kojarzyło ale nie byłam w stanie sobie przypomnieć. Dziwiło mnie to, że półboska dziesięciolatka przeżyła dwa lata całkiem sama bez żadnej ochrony. Zauważyłam, że ognisko wygasa, więc dorzuciłam trochę drewna. Kolejne dwie godziny spędziłam na rozmyślaniu nad przepowiednią i podtrzymywaniu ogniska. W końcu przyszła kolej Nico. Obudziłam go i poczekałam aż się do końca rozbudzi.
-Dobra, teraz już nie zasnę, możesz iść spać –powiedział Nico
-Nie wiem czy dam radę zasnąć…
-Oj nie przesadzaj, wiem, że to nie pięciogwiazdkowy kurort z wodnymi łóżkami ale…
-Nie o to chodzi –przerwałam mu –Kiedy z Louise poszłyśmy do lasu opowiedziała mi o swojej przeszłości.
Opowiedziałam mu w skrócie to, co powiedziała mi córka Hermesa. Pominęłam to, że już o czymś takim słyszałam. Nico nadal nie wiedział, że czytałam książki o herosach.
-Źle mi się to kojarzy ale teraz nie czas na rozmyślanie. Musisz się wyspać. –powiedział Nico
W sumie byłam zmęczona więc położyłam swój śpiwór przy moim smoku i poszłam spać. I teraz myślę, że chyba wolałabym być niewyspana…
Śniło mi się, że spadałam do dziury. Było tam ciemno, ale jednocześnie przepaść świeciła na czerwono. Ściany były ostre, skaliste. Czułam kłucie w brzuchu. Takie jakie ma się przy spadaniu. Ktoś mnie wołał. Z góry. Nie wiedziałam kto to. Wiedziałam tylko, że zostawiam tą osobę i nie mogę nic z tym zrobić. Uderzyłam o ziemię i tu sen się skończył. Sceneria się zmieniła. Stałam przed dwoma drzwiami. Nad nimi wyryte było kilkanaście płomyczków. Na obu drzwiach widniały napisy. Chciałam je odczytać, ale w tym momencie poczułam, że ktoś mnie trąca w rękę.
-Thi, Nico wstawajcie! – budziła nas Louise. – mamy towarzystwo
Podniosłam się i przetarłam oczy. Nico leżał w swoim śpiworze obok mnie, ognisko dogasało, a Shadow nadal był moją poduszką. To co zobaczyłam nie bardzo mnie ucieszyło. W wejściu do jaskini stali rzymianie, a na ich czele nie kto inny jak Oktawian.
* * *
Yeeeey wena wróciła ^.^ Przepraszam, że tak długo czekaliście ale szkoła psuje wenę ;-; No, w każdym razie po całym dniu pisania w końcu jest rozdział :D Lecę pisać kolejny :) Komentujcie, proszę :D
~Miixed
* * *
Lecieliśmy już dość długo, bo zaczęło się robić ciemno. Stwierdziliśmy, że wypadałoby znaleźć jakieś miejsce do przenocowania. Pod nami znajdowały się wysokie wzgórza, las i kilka małych, drewnianych domków. Zachód słońca wyglądał przepięknie w tym miejscu. Słońce odbijało na niebie różowe i fioletowe ślady, a świeciło naprawdę jasno mimo, że musiało być już bardzo późno. W jednym z najwyższych wzgórz wyryta była spora szczelina prowadząca do niewielkiej jaskini.
-Thi, tam się zatrzymamy. –powiedział Nico
Skierowałam smoka we wskazane miejsce i wylądowaliśmy. Póki było jeszcze cokolwiek widać poszłam z Louise do lasu obok żeby nazbierać drewna na ognisko a Nico został z Shadowem żeby rozbić obóz. Luma pobiegła za nami.
Chodziłyśmy po lesie zbierając patyki, jagody i wszelkie jadalne rzeczy. Najpierw nasza rozmowa polegała tylko na ‘o patrz, tam jest więcej jagód’, ale postanowiłam dowiedzieć się czegoś o Louise
-Więc masz na imię Louise, masz dziesięć lat i jesteś córką Hermesa? –zaczęłam rozmowę po chwili zdając sobie sprawę jak bezsensowne było to pytanie.
-Mów Lou. Będzie prościej. Ale tak.
-A twój wilk nazywa się Luma i umie się… teleportować?
-Raczej podążać za mną mgłą. I to nie jest jedyny z jej talentów. Jeszcze nie wszystkie poznałam ale przez ten cały czas zaprzyjaźniłam się z nią i wiem, że gdyby nie ona pewnie bym już dawno nie żyła.
-I pałętałaś się tak po Manhattanie przez całe życie?
-Nie. Dorastałam w normalnym domu, z mamą i starszym bratem. Ale kiedy miałam osiem lat uciekłam z domu bo moja mama zwariowała. Mój brat z nią został ale po roku nie wytrzymał i też uciekł. Mój ojciec pomógł mi. Zabrał mnie do wilczycy Lupy. Ona mnie wychowywała, a ja się nie starzałam przez całe dziewięć lat. Potem Hermes stwierdził, że poradzę już sobie sama, Lupa dała mi Lumę jako towarzyszkę i opiekunkę i puścili mnie na ulice Manhattanu. I mieszkałam tam przez dwa lata.
-No a co się stało z twoim bratem?
-On… -Louise nagle posmutniała – on nie żyje. Od ponad roku.
-Przepraszam, nie chciałam –powiedziałam zmieszana.
-Nie, spoko, nic się nie stało. Chyba już wystarczy drewna, wracajmy, robi się ciemno.
-Jasne. –odpowiedziałam i drogę powrotną przeszłyśmy w ciszy.
Kiedy dotarłyśmy do jaskini było już całkiem ciemno. Ułożyliśmy stosik drewna korzystając z latarki z mojego telefonu. Zapaliłam na palcu płomyczek i uklękłam przy ognisku czekając aż drewno zajmie się ogniem. Dookoła leżały już rozłożone śpiwory (w sumie nie wiem skąd Nico je wytrzasnął ale cieszyłam się, że jest gdzie spać). Kiedy ognisko już się paliło weszliśmy do śpiworów.
-Dobra, ja biorę pierwszą wartę. Wyśpijcie się. –powiedziałam
-Nie będę się sprzeciwiał –ziewnął Nico.
-Dobranoc – dodała córka Hermesa
Po piętnastu minutach już spali. Zostałam sam na sam z myślami. Zastanawiałam się nad tym co mi opowiedziała Louise. Zwariowana matka… Starszy brat, który umarł… I sama na ulicach Manhattanu. Z czymś mi się to kojarzyło ale nie byłam w stanie sobie przypomnieć. Dziwiło mnie to, że półboska dziesięciolatka przeżyła dwa lata całkiem sama bez żadnej ochrony. Zauważyłam, że ognisko wygasa, więc dorzuciłam trochę drewna. Kolejne dwie godziny spędziłam na rozmyślaniu nad przepowiednią i podtrzymywaniu ogniska. W końcu przyszła kolej Nico. Obudziłam go i poczekałam aż się do końca rozbudzi.
-Dobra, teraz już nie zasnę, możesz iść spać –powiedział Nico
-Nie wiem czy dam radę zasnąć…
-Oj nie przesadzaj, wiem, że to nie pięciogwiazdkowy kurort z wodnymi łóżkami ale…
-Nie o to chodzi –przerwałam mu –Kiedy z Louise poszłyśmy do lasu opowiedziała mi o swojej przeszłości.
Opowiedziałam mu w skrócie to, co powiedziała mi córka Hermesa. Pominęłam to, że już o czymś takim słyszałam. Nico nadal nie wiedział, że czytałam książki o herosach.
-Źle mi się to kojarzy ale teraz nie czas na rozmyślanie. Musisz się wyspać. –powiedział Nico
W sumie byłam zmęczona więc położyłam swój śpiwór przy moim smoku i poszłam spać. I teraz myślę, że chyba wolałabym być niewyspana…
Śniło mi się, że spadałam do dziury. Było tam ciemno, ale jednocześnie przepaść świeciła na czerwono. Ściany były ostre, skaliste. Czułam kłucie w brzuchu. Takie jakie ma się przy spadaniu. Ktoś mnie wołał. Z góry. Nie wiedziałam kto to. Wiedziałam tylko, że zostawiam tą osobę i nie mogę nic z tym zrobić. Uderzyłam o ziemię i tu sen się skończył. Sceneria się zmieniła. Stałam przed dwoma drzwiami. Nad nimi wyryte było kilkanaście płomyczków. Na obu drzwiach widniały napisy. Chciałam je odczytać, ale w tym momencie poczułam, że ktoś mnie trąca w rękę.
-Thi, Nico wstawajcie! – budziła nas Louise. – mamy towarzystwo
Podniosłam się i przetarłam oczy. Nico leżał w swoim śpiworze obok mnie, ognisko dogasało, a Shadow nadal był moją poduszką. To co zobaczyłam nie bardzo mnie ucieszyło. W wejściu do jaskini stali rzymianie, a na ich czele nie kto inny jak Oktawian.
* * *
Yeeeey wena wróciła ^.^ Przepraszam, że tak długo czekaliście ale szkoła psuje wenę ;-; No, w każdym razie po całym dniu pisania w końcu jest rozdział :D Lecę pisać kolejny :) Komentujcie, proszę :D
~Miixed
piątek, 30 sierpnia 2013
6. Walka z powietrzem
Lecieliśmy wzdłuż wybrzeża…
Mieliśmy zamiar lecieć nad głównymi drogami, żeby nie zgubić trasy. Nico większość
drogi przespał. Już prawie byliśmy przy moście Williamsburskim kiedy zrobiło
się nagle jakoś zimniej. Poczułam, jakby wiatr uderzał mnie kolejno w każdą
część ciała. Zaczęło lekko padać. Kopnęłam Nico w kostkę.
-Yyyy… Co się dzieje? –spytał Nico
-Nie wiem… Wariacje pogodowe bogów wiatru?
-Nie, pogoda nie zmieniłaby się tak szybko.
-No to co to może…
-Thi, na dół! –Przerwał mi w pół słowa
-Co?!
-No już!
-Trzymaj się. Shadow w dół! – pociągnęłam lekko za sznurek. Smok schował skrzydła, „przytuliłam” się do jego szyi i zapikowaliśmy w dół. Czułam jakby skóra odrywała mi się od twarzy. Spadaliśmy z niewyobrażalną prędkością. Nagle Shadow przestał spadać i straciłam nad nim panowanie. Miecz od Chejrona spadł gdzieś w dół. Czułam się jak na wielkiej karuzeli. Wiatr uderzał w nas ze wszystkich stron i smok kręcił śruby w powietrzu.
-Nico co tu się dzieje?! –wrzasnęłam, ale nie byłam pewna, czy w ogóle mnie usłyszy
-Ventusy. Duchy burzy. –odkrzyknął
-No i co dalej?! -spytałam
-Spróbuj wyrównać lot! Ja się nimi zajmę! –Wyjął swój miecz. Ciarki mnie przeszły na widok klingi ze stygijskiego żelaza.
-Jasne, tylko błagam, nie zabij się!
Złapałam za sznurki i próbowałam jakoś przywrócić smoka do porządku. W tym samym czasie Nico odganiał duchy mieczem. Ciągnęłam za sznurki, szarpałam nimi na prawo i lewo, próbowałam kostkami zmusić smoka do rozpostarcia skrzydeł, ale Ventusy nie były łatwymi przeciwnikami. Nico też ledwo dawał sobie radę. Duchy ciągnęły nas w dół. Kiedy lecąc w wielkiej chmurze wiatru od ziemi dzieliło nas już tak niewiele, pomyślałam, że to może być już koniec. Jeśli dotąd nie dałam rady wyrównać lotu to i tak nie dam rady. Położyłam się brzuchem na szyi smoka i czekałam na uderzenie.
-Thirentiah co ty robisz?! Wstawaj! – Krzyczał Nico
-Nie dam rady. One są za silne.
-Coś na pewno się da zrobić.
-Przepraszam Nico. –zacisnęłam mocno powieki
Ostatni raz spróbowałam podbić smoka do lotu. Nic się nie stało. Zwiesiłam luźno ręce. Już myślałam, że to koniec, byliśmy zaledwie kilka metrów nad ziemią, kiedy nagle Shadow rozpostarł skrzydła i uderzył nimi mocno w powietrze. Wznieśliśmy się do góry. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że wyrównaliśmy lot. Nico wstał i zaczął celować mieczem w duchy, a ja ciągle w kompletnym szoku skierowałam smoka na most Williamsburski. Ventusy po kolei odlatywały lub rozsypywały się w proch trafione klingą Nica. Po chwili lecieliśmy już spokojnie nad Manhattanem. Wylądowaliśmy w jakimś zaułku, zmęczeni i mokrzy od deszczu. Nadal padało, ale już nie tak mocno.
Usiedliśmy na ziemi i odwinęliśmy swoje kanapki. Tętno nadal miałam przyspieszone.
-Wyglądasz jak mokry pies –zaśmiał się Nico (wow musiałam wyglądać naprawdę śmiesznie, bo pierwszy raz słyszałam, żeby Nico się śmiał)
-Ha-ha-ha… -wycisnęłam wodę z mokrych włosów i związałam je w luźnego koka.
-Ale leje… - stwierdził Nico przegryzając kanapkę
Shadow podniósł skrzydło nad nasze głowy i zrobił z niego prowizoryczny daszek.
-No to chyba problem rozwiązany. –uśmiechnęłam się
Siedzieliśmy tak około pół godziny. Przestało padać, więc spakowaliśmy rzeczy i wsiedliśmy na smoka. Tym razem lecieliśmy nisko nad ziemią. Tuż nad budynkami. Przetrząsaliśmy wzrokiem wszystkie uliczki. Musieliśmy znaleźć córkę Hermesa ale wbrew pozorom szukanie ośmiolatki nawet na smoku nie jest takie proste. W końcu zatrzymaliśmy się, żeby obmyślić jakiś plan. Stanęliśmy w niedużym, zaułku pomiędzy dwoma budynkami mieszkalnymi. Z niewielkich balkonów zwisało pranie, pod rozpadającymi się ścianami stały duże blaszane śmietniki, luzem na ziemi leżały deski, stare blaty i inne niepotrzebne przedmioty. Na końcu zaułka znajdował się płot, połatany kawałkami blachy. Krótko mówiąc wyglądało to mniej więcej jak podwórka ze starych filmów. Wyniszczone, ale na swój sposób piękne.
Zanim w ogóle zdążyliśmy cokolwiek powiedzieć, na końcu uliczki coś się poruszyło. Nico wyjął miecz i podeszliśmy bliżej tego czegoś. Pierwsze o czym pomyślałam to „potwór”, ale miałam nadzieję, że się myliłam. Ku naszemu szczęściu „coś” nie było potworem. Zza śmietników wyszła dziewczyna ze sztyletem. Była nico niższa ode mnie. Nosiła glany, czarne, długie legginsy z dziurami na kolanach, długi, biały T-Shirt i niebieską bandamkę na ręce. Na ramieniu wisiała jej czarna torba. Miała blond włosy do ramion, dość miłą twarz i poza tym wyraz twarzy jakby chciała mnie zabić.
-Czego tu szukacie? –spytała
-Kim jesteś?
-Louise… -zawachała się –no, i tyle wam wystarczy. A wy coście za jedni?!
-Jestem Thirentiah, a to jest Nico i Shadow. A wracając do pytania to zasadniczo szukamy ciebie.
-Mnie?
-Tak. Może to trochę dziwnie zabrzmi ale… Albo wiesz, co usiądźmy i pogadajmy, musimy ci coś wyjaśnić. Jesteś głodna?
-Dobra. Luma! –krzyknęła dziewczyna klaskając dwa razy w dłonie. Zza śmietnika wyszedł jasnoszary wilk i położył się spokojnie na ziemi obok Louise.
Usiedliśmy na ziemi i jedząc kolejną (i niestety już ostatnią) porcję kanapek zaczęłam tłumaczyć Louise o co chodzi. Byłam wściekła na samą siebie, że będę musiała temu dzieciakowi popsuć dość spokojne życie i namieszać w głowie.
-No więc, słuchaj jesteśmy tacy sami jak ty. Tacy sami to znaczy… Ty jesteś…
-Herosem? No wiem. –odparła jakby nigdy nic dziewczyna –córką Hermesa. Miodku? –spytała wyciągając słoiczek ze swojej torby.
Szczęka mi opadła i mało co nie upuściłam swojej kanapki z rąk.
-To ty wiesz? –zapytał Nico
-Jasne. Jak miałabym nie zauważyć atakujących mnie co chwila potworów? –powiedziała smarując kanapkę miodem.
-No… Ok… Więc twój ojciec kazał mi cię zabrać ze sobą.
-Gdzie? –spytała podejrzliwie. Chyba nadal nie do końca wierzyła, że jesteśmy po jej stronie.
-Na statek. Na Argo II.
-Jasne. To zmywajmy się, zanim nas coś namierzy. –powiedziała Louise strząsając z koszulki okruszki z kanapki.
Spakowaliśmy rzeczy i wsiedliśmy na grzbiet smoka.
-Tylko wiesz, może być problem z twoim wilkiem. Raczej nie da rady lecieć na Shadowie.
-Spoko, Luma ma własne sposoby na przemieszczanie się –powiedziała Louise. Klasnęła w dłonie i wilk zamienił się w szary dymek. –Będzie za nami lecieć.
-Dobra więc… Shadow! Kierunek: Rzym. –powiedziałam
Wznieśliśmy się w powietrze. Teraz zostało nam tylko dolecieć na Argo II, wyciągnąć Percy’ego i Annabeth z Tartaru i wygrać bitwę z Gają i gigantami. Pff.. pestka.
* * *
No nareszcie... Po dłuuuuugiej przerwie dalszy ciąg ;) Taki trochę do kitu mi ten rozdział wyszedł bo z leksza wymuszony :/ Przepraszam, weny nie miałam na akurat ten. No nic, może następny wyjdzie lepszy.... :D Z góry dzięki za czytanie i komentowanie ^.^
~Miixedlife
-Yyyy… Co się dzieje? –spytał Nico
-Nie wiem… Wariacje pogodowe bogów wiatru?
-Nie, pogoda nie zmieniłaby się tak szybko.
-No to co to może…
-Thi, na dół! –Przerwał mi w pół słowa
-Co?!
-No już!
-Trzymaj się. Shadow w dół! – pociągnęłam lekko za sznurek. Smok schował skrzydła, „przytuliłam” się do jego szyi i zapikowaliśmy w dół. Czułam jakby skóra odrywała mi się od twarzy. Spadaliśmy z niewyobrażalną prędkością. Nagle Shadow przestał spadać i straciłam nad nim panowanie. Miecz od Chejrona spadł gdzieś w dół. Czułam się jak na wielkiej karuzeli. Wiatr uderzał w nas ze wszystkich stron i smok kręcił śruby w powietrzu.
-Nico co tu się dzieje?! –wrzasnęłam, ale nie byłam pewna, czy w ogóle mnie usłyszy
-Ventusy. Duchy burzy. –odkrzyknął
-No i co dalej?! -spytałam
-Spróbuj wyrównać lot! Ja się nimi zajmę! –Wyjął swój miecz. Ciarki mnie przeszły na widok klingi ze stygijskiego żelaza.
-Jasne, tylko błagam, nie zabij się!
Złapałam za sznurki i próbowałam jakoś przywrócić smoka do porządku. W tym samym czasie Nico odganiał duchy mieczem. Ciągnęłam za sznurki, szarpałam nimi na prawo i lewo, próbowałam kostkami zmusić smoka do rozpostarcia skrzydeł, ale Ventusy nie były łatwymi przeciwnikami. Nico też ledwo dawał sobie radę. Duchy ciągnęły nas w dół. Kiedy lecąc w wielkiej chmurze wiatru od ziemi dzieliło nas już tak niewiele, pomyślałam, że to może być już koniec. Jeśli dotąd nie dałam rady wyrównać lotu to i tak nie dam rady. Położyłam się brzuchem na szyi smoka i czekałam na uderzenie.
-Thirentiah co ty robisz?! Wstawaj! – Krzyczał Nico
-Nie dam rady. One są za silne.
-Coś na pewno się da zrobić.
-Przepraszam Nico. –zacisnęłam mocno powieki
Ostatni raz spróbowałam podbić smoka do lotu. Nic się nie stało. Zwiesiłam luźno ręce. Już myślałam, że to koniec, byliśmy zaledwie kilka metrów nad ziemią, kiedy nagle Shadow rozpostarł skrzydła i uderzył nimi mocno w powietrze. Wznieśliśmy się do góry. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że wyrównaliśmy lot. Nico wstał i zaczął celować mieczem w duchy, a ja ciągle w kompletnym szoku skierowałam smoka na most Williamsburski. Ventusy po kolei odlatywały lub rozsypywały się w proch trafione klingą Nica. Po chwili lecieliśmy już spokojnie nad Manhattanem. Wylądowaliśmy w jakimś zaułku, zmęczeni i mokrzy od deszczu. Nadal padało, ale już nie tak mocno.
Usiedliśmy na ziemi i odwinęliśmy swoje kanapki. Tętno nadal miałam przyspieszone.
-Wyglądasz jak mokry pies –zaśmiał się Nico (wow musiałam wyglądać naprawdę śmiesznie, bo pierwszy raz słyszałam, żeby Nico się śmiał)
-Ha-ha-ha… -wycisnęłam wodę z mokrych włosów i związałam je w luźnego koka.
-Ale leje… - stwierdził Nico przegryzając kanapkę
Shadow podniósł skrzydło nad nasze głowy i zrobił z niego prowizoryczny daszek.
-No to chyba problem rozwiązany. –uśmiechnęłam się
Siedzieliśmy tak około pół godziny. Przestało padać, więc spakowaliśmy rzeczy i wsiedliśmy na smoka. Tym razem lecieliśmy nisko nad ziemią. Tuż nad budynkami. Przetrząsaliśmy wzrokiem wszystkie uliczki. Musieliśmy znaleźć córkę Hermesa ale wbrew pozorom szukanie ośmiolatki nawet na smoku nie jest takie proste. W końcu zatrzymaliśmy się, żeby obmyślić jakiś plan. Stanęliśmy w niedużym, zaułku pomiędzy dwoma budynkami mieszkalnymi. Z niewielkich balkonów zwisało pranie, pod rozpadającymi się ścianami stały duże blaszane śmietniki, luzem na ziemi leżały deski, stare blaty i inne niepotrzebne przedmioty. Na końcu zaułka znajdował się płot, połatany kawałkami blachy. Krótko mówiąc wyglądało to mniej więcej jak podwórka ze starych filmów. Wyniszczone, ale na swój sposób piękne.
Zanim w ogóle zdążyliśmy cokolwiek powiedzieć, na końcu uliczki coś się poruszyło. Nico wyjął miecz i podeszliśmy bliżej tego czegoś. Pierwsze o czym pomyślałam to „potwór”, ale miałam nadzieję, że się myliłam. Ku naszemu szczęściu „coś” nie było potworem. Zza śmietników wyszła dziewczyna ze sztyletem. Była nico niższa ode mnie. Nosiła glany, czarne, długie legginsy z dziurami na kolanach, długi, biały T-Shirt i niebieską bandamkę na ręce. Na ramieniu wisiała jej czarna torba. Miała blond włosy do ramion, dość miłą twarz i poza tym wyraz twarzy jakby chciała mnie zabić.
-Czego tu szukacie? –spytała
-Kim jesteś?
-Louise… -zawachała się –no, i tyle wam wystarczy. A wy coście za jedni?!
-Jestem Thirentiah, a to jest Nico i Shadow. A wracając do pytania to zasadniczo szukamy ciebie.
-Mnie?
-Tak. Może to trochę dziwnie zabrzmi ale… Albo wiesz, co usiądźmy i pogadajmy, musimy ci coś wyjaśnić. Jesteś głodna?
-Dobra. Luma! –krzyknęła dziewczyna klaskając dwa razy w dłonie. Zza śmietnika wyszedł jasnoszary wilk i położył się spokojnie na ziemi obok Louise.
Usiedliśmy na ziemi i jedząc kolejną (i niestety już ostatnią) porcję kanapek zaczęłam tłumaczyć Louise o co chodzi. Byłam wściekła na samą siebie, że będę musiała temu dzieciakowi popsuć dość spokojne życie i namieszać w głowie.
-No więc, słuchaj jesteśmy tacy sami jak ty. Tacy sami to znaczy… Ty jesteś…
-Herosem? No wiem. –odparła jakby nigdy nic dziewczyna –córką Hermesa. Miodku? –spytała wyciągając słoiczek ze swojej torby.
Szczęka mi opadła i mało co nie upuściłam swojej kanapki z rąk.
-To ty wiesz? –zapytał Nico
-Jasne. Jak miałabym nie zauważyć atakujących mnie co chwila potworów? –powiedziała smarując kanapkę miodem.
-No… Ok… Więc twój ojciec kazał mi cię zabrać ze sobą.
-Gdzie? –spytała podejrzliwie. Chyba nadal nie do końca wierzyła, że jesteśmy po jej stronie.
-Na statek. Na Argo II.
-Jasne. To zmywajmy się, zanim nas coś namierzy. –powiedziała Louise strząsając z koszulki okruszki z kanapki.
Spakowaliśmy rzeczy i wsiedliśmy na grzbiet smoka.
-Tylko wiesz, może być problem z twoim wilkiem. Raczej nie da rady lecieć na Shadowie.
-Spoko, Luma ma własne sposoby na przemieszczanie się –powiedziała Louise. Klasnęła w dłonie i wilk zamienił się w szary dymek. –Będzie za nami lecieć.
-Dobra więc… Shadow! Kierunek: Rzym. –powiedziałam
Wznieśliśmy się w powietrze. Teraz zostało nam tylko dolecieć na Argo II, wyciągnąć Percy’ego i Annabeth z Tartaru i wygrać bitwę z Gają i gigantami. Pff.. pestka.
* * *
No nareszcie... Po dłuuuuugiej przerwie dalszy ciąg ;) Taki trochę do kitu mi ten rozdział wyszedł bo z leksza wymuszony :/ Przepraszam, weny nie miałam na akurat ten. No nic, może następny wyjdzie lepszy.... :D Z góry dzięki za czytanie i komentowanie ^.^
~Miixedlife
sobota, 17 sierpnia 2013
Info :)
Słuchajcie, przepraszam, ale przez około tygodnia raczej nie będzie rozdziałów bo jest u mnie przyjaciółka na tydzień... Postaram się coś napisać ale nie obiecuję, że znajdę chwilę... Pozdrowionka :* A w ogóle to jak Wam się podobało "Morze Potworów"? Ja będę szła jeszcze raz bo przez siostrę połowy nie obejrzałam... :/ Ale i tak był fajny ^.^
~Miixed
PS. Awww... <3 Jest 300 wyświetleń *.* Jaram się jak pochodnia ^.^
~Miixed
PS. Awww... <3 Jest 300 wyświetleń *.* Jaram się jak pochodnia ^.^
wtorek, 13 sierpnia 2013
5. Nowe zadanie
Śniło mi się, że biegnę długą, krętą ścieżką w stronę dużego budynku, jakby pałacu. Na Olimpie. Było tam zadziwiająco cicho. Otworzyłam drzwi budynku i weszłam do Sali tronowej. Bogów nie było poza jedną ‘osobą’ – moją matką, Ateną. Miała długie lekko kręcone włosy. W tym świetle nie byłam w stanie dostrzec ich koloru. Stała przy jednej ze ścian i wpatrywała się w coś jakby w… iryfon? Nie byłam pewna czy mnie widzi. Podeszłam bliżej. W iryfonie widziałam dwoje herosów. Chłopaka i dziewczynę. Dziewczyna miała kostkę zawiązaną folą bąbelkową i podtrzymywała się na ramieniu chłopaka. Atenę wyraźnie smucił ten obraz. Chyba mnie usłyszała bo odwróciła głowę.
-Pa..ani? –zaczęłam
-Witaj córko. Mów do mnie po prostu mamo. –Odezwała się Atena.
-No więc cześć mamo? –poprawiłam się. Wystarczająco dziwne było chodzenie po latającym mieście, ale mówienie do bogini mamo? Ledwo przeszło mi to przez usta.
-Tak… Znacznie lepiej –uśmiechnęła się –Wiesz po co z tobą rozmawiam?
-Nie do końca…
-No więc… Ostatnio niezbyt mądrze potraktowałam twoją siostrę, Annabeth. Powiedziałam jej, że mnie zawiodła. Ale ty pewnie o tym wiesz.
-No… tak.
-I wiesz co się z nią stało?
-Spadła do Tartaru. Ale to nie była chyba twoja zasługa?
-Nie, nie była. Nawet szkoda mi jej i tego całego Percy’ego –Odparła Atena chyba lekko urażona, że w ogóle przyszło mi to do głowy –Ktoś musi im pomóc.
-Że ja? Przecież reszta z siedmiorga poleciała do Epiru… Oni ich wyciągną.
-Och… Błagam. Są silni, ale ktoś musi zamknąć Wrota od strony Tartaru.
-I ja mam to zrobić? Przecież wtedy już nie wrócę… -byłam przerażona. Moja własna matka chce, żebym poszła na pewną śmierć.
-Dotrzyj na statek. Na Argo II. Tam coś wymyślicie. A teraz ja muszę już znikać. Powodzenia.
-Dowidzenia, mamo.
-A, i powiedz Annabeth, że przepraszam. –Ledwo to usłyszałam bo sen już przygasał.
Teraz sceneria się zmieniła. Stałam na plaży na Long Island. Niedaleko obozu. Patrzyłam na słońce chowające się jeszcze częściowo za horyzontem. Gdy nagle jakiś głos za mną powiedział moje imię. Odwróciłam się i zobaczyłam faceta w średnim wieku ubranego w sportowy strój. Trzymał w ręku laskę ze skrzydłami, wokół której owijały się dwa węże, kaduceusz. Stał przede mną Hermes.
-Witaj panie Hermesie –ukłoniłam się. –Witaj Marto, cześć Greg.
-Nareszcie ktoś się przywitał z wężami. –powiedział Greg –Masz może szczura?
-Greg, nie teraz. –skarciła go Marta –Witaj Thi.
-Thirentiah ściągnąłem cię tu bo mam prośbę.
-Tak? –odpowiedziałam z nadzieją, że ta prośba nie będzie wymagała zabawy w kamikadze…
-Mam córkę, ośmioletnią. Ma na imię POPONECKA*. Pałęta się gdzieś po ulicach Manhattanu. Słyszałam, że Atena wysyła cię na ten cały statek. Masz po drodze. Zgarnij ją i postaraj się doprowadzić żywą do obozu.
-Urgh.. Świetnie… Jakbym nie miała nic lepszego do roboty –mruknęłam patrząc w ziemię. Hermes zdzielił mnie kaduceuszem po głowie.
-Przepraszamy –odezwali się Greg i Marta.
-Aaał… No dobra już dobra znajdę ją. –odparłam. W sumie było mi żal tego dzieciaka. Ale jakby nie mógł sam jej doprowadzić do obozu…
-Świetnie. Postaram się żebyś dotarła do niej w miarę żywa. –powiedział Hermes. Chciałam mu wykrzyczeć w tą jego boską facjatę, że nie potrzebuję jego pomocy, ale wolałam nie ryzykować kolejnego walnięcia w łeb boską laską.
-Dzięki… A teraz mogę już się obudzić? –odparłam w końcu.
-No jasne. Jak sobie życzysz. –uśmiechnął się Hermes.
-Łał, dzięki…
-Powodzenia. –usłyszałam jego słowa jak przez mgłę. Obudziłam się pod skrzydłem Shadow’a. Po tym śnie poczułam jakąś empatyczną więź z siostrą. Bardzo chciałam jej pomóc. Wyczołgałam się spod niego, dałam mu jeść i ruszyłam na poszukiwanie Nica. Nie znalazłam go w domku Hadesa (tak teraz Hades też ma domek) , na arenie, ani nad jeziorem. W końcu dźwięk konchy zwołał wszystkich na śniadanie. Znalazłam go dopiero wtedy, w jadalni. Podeszłam do niego po posiłku. Był zaspany, miał wory pod oczami jakby nie spał od kilku dni i miał poczochrane włosy. Uświadomiłam sobie, że muszę wyglądać podobnie.
-Cześć Nico. Słuchaj, miałam sen. Muszę pomóc siostrze. Muszę ich wydostać z tej dziury. -zaczęłam
-Też miałem sen. Oni żyją. Widziałem ich. Ale nie możesz im pomóc. Nie masz jak ich wyciągnąć z Tartaru. –powiedział Nico ziewając co drugie słowo.
-Muszę. Zabierz mnie na Argo II. Jeszcze nie wiem jak ale Atena mi kazała.
-Nie dam rady przenieść nas obojga tak daleko. Nie dostaniemy się tam.
-Dostaniemy. Polecimy. Zapakuj sobie prowiant. Poproszę Chejrona o dodatkową Ambrozję.
-Chyba nie wiesz co mówisz –wytrzeszczył oczy.
-Jasne, że wiem! –krzyknęłam biegnąc do stajni, gdzie nadal miałam wszystkie rzeczy.
Zgarnęłam po drodze dwie kanapki ze śniadania i zapakowałam je do plecaka. Dorzuciłam ubrania na zmianę, kilka drahm, które dostałam od Chejrona, butelkę wody i „Znak Ateny” bo stwierdziłam, że się przyda. Wzięłam długi, mocny sznurek, który wisiał na haczyku w boksie Shadow’a, zawiązałam dużą pętlę i zarzuciłam ją luźno na szyję smoka. Ruszyłam z nim do Chejrona.
Nico już tam na mnie czekał. Wytłumaczyłam Chejronowi o co chodzi.
-No, jeśli Atena ci każe to w sumie nie mogę cię zatrzymać. Ale proszę, uważaj na siebie. – Odparł niechętnie Chejron.
-Jeśli wrócę żywa, to przyprowadzę do obozu córkę Hermesa. To kolejne zadanie od bogów.
-Dobrze. Masz tu paczuszkę ambrozji i kilka złotych drachm na wszelki wypadek. – wręczył mi złotą sakiewkę. –Dajcie znać, kiedy dotrzecie na statek.
Skinęłam głową i wsiadłam na grzbiet smoka. Nico usiadł tuż za mną. Przewiązałam sznurek tak, aby powstało coś na kształt wodzów.
-No Shadow, kierunek: Manhattan. –przycisnęłam lekko prawą nogą pod skrzydło smoka i wznieśliśmy się w powietrze.
*Z dedykacją dla mojej przyjaciółki Dominiki :* Od następnego rozdziału będzie Louise ;)
* * *
Hyhyhyhh nie ma to jak wymyślanie imion na bloga z przyjaciółką :D Nie zwracajcie uwagi :) Obiecałam jej, że będzie w jednym rozdziale "Poponecka" :D Z góry dzięki za komenty ;)
~Miixed
-Witaj córko. Mów do mnie po prostu mamo. –Odezwała się Atena.
-No więc cześć mamo? –poprawiłam się. Wystarczająco dziwne było chodzenie po latającym mieście, ale mówienie do bogini mamo? Ledwo przeszło mi to przez usta.
-Tak… Znacznie lepiej –uśmiechnęła się –Wiesz po co z tobą rozmawiam?
-Nie do końca…
-No więc… Ostatnio niezbyt mądrze potraktowałam twoją siostrę, Annabeth. Powiedziałam jej, że mnie zawiodła. Ale ty pewnie o tym wiesz.
-No… tak.
-I wiesz co się z nią stało?
-Spadła do Tartaru. Ale to nie była chyba twoja zasługa?
-Nie, nie była. Nawet szkoda mi jej i tego całego Percy’ego –Odparła Atena chyba lekko urażona, że w ogóle przyszło mi to do głowy –Ktoś musi im pomóc.
-Że ja? Przecież reszta z siedmiorga poleciała do Epiru… Oni ich wyciągną.
-Och… Błagam. Są silni, ale ktoś musi zamknąć Wrota od strony Tartaru.
-I ja mam to zrobić? Przecież wtedy już nie wrócę… -byłam przerażona. Moja własna matka chce, żebym poszła na pewną śmierć.
-Dotrzyj na statek. Na Argo II. Tam coś wymyślicie. A teraz ja muszę już znikać. Powodzenia.
-Dowidzenia, mamo.
-A, i powiedz Annabeth, że przepraszam. –Ledwo to usłyszałam bo sen już przygasał.
Teraz sceneria się zmieniła. Stałam na plaży na Long Island. Niedaleko obozu. Patrzyłam na słońce chowające się jeszcze częściowo za horyzontem. Gdy nagle jakiś głos za mną powiedział moje imię. Odwróciłam się i zobaczyłam faceta w średnim wieku ubranego w sportowy strój. Trzymał w ręku laskę ze skrzydłami, wokół której owijały się dwa węże, kaduceusz. Stał przede mną Hermes.
-Witaj panie Hermesie –ukłoniłam się. –Witaj Marto, cześć Greg.
-Nareszcie ktoś się przywitał z wężami. –powiedział Greg –Masz może szczura?
-Greg, nie teraz. –skarciła go Marta –Witaj Thi.
-Thirentiah ściągnąłem cię tu bo mam prośbę.
-Tak? –odpowiedziałam z nadzieją, że ta prośba nie będzie wymagała zabawy w kamikadze…
-Mam córkę, ośmioletnią. Ma na imię POPONECKA*. Pałęta się gdzieś po ulicach Manhattanu. Słyszałam, że Atena wysyła cię na ten cały statek. Masz po drodze. Zgarnij ją i postaraj się doprowadzić żywą do obozu.
-Urgh.. Świetnie… Jakbym nie miała nic lepszego do roboty –mruknęłam patrząc w ziemię. Hermes zdzielił mnie kaduceuszem po głowie.
-Przepraszamy –odezwali się Greg i Marta.
-Aaał… No dobra już dobra znajdę ją. –odparłam. W sumie było mi żal tego dzieciaka. Ale jakby nie mógł sam jej doprowadzić do obozu…
-Świetnie. Postaram się żebyś dotarła do niej w miarę żywa. –powiedział Hermes. Chciałam mu wykrzyczeć w tą jego boską facjatę, że nie potrzebuję jego pomocy, ale wolałam nie ryzykować kolejnego walnięcia w łeb boską laską.
-Dzięki… A teraz mogę już się obudzić? –odparłam w końcu.
-No jasne. Jak sobie życzysz. –uśmiechnął się Hermes.
-Łał, dzięki…
-Powodzenia. –usłyszałam jego słowa jak przez mgłę. Obudziłam się pod skrzydłem Shadow’a. Po tym śnie poczułam jakąś empatyczną więź z siostrą. Bardzo chciałam jej pomóc. Wyczołgałam się spod niego, dałam mu jeść i ruszyłam na poszukiwanie Nica. Nie znalazłam go w domku Hadesa (tak teraz Hades też ma domek) , na arenie, ani nad jeziorem. W końcu dźwięk konchy zwołał wszystkich na śniadanie. Znalazłam go dopiero wtedy, w jadalni. Podeszłam do niego po posiłku. Był zaspany, miał wory pod oczami jakby nie spał od kilku dni i miał poczochrane włosy. Uświadomiłam sobie, że muszę wyglądać podobnie.
-Cześć Nico. Słuchaj, miałam sen. Muszę pomóc siostrze. Muszę ich wydostać z tej dziury. -zaczęłam
-Też miałem sen. Oni żyją. Widziałem ich. Ale nie możesz im pomóc. Nie masz jak ich wyciągnąć z Tartaru. –powiedział Nico ziewając co drugie słowo.
-Muszę. Zabierz mnie na Argo II. Jeszcze nie wiem jak ale Atena mi kazała.
-Nie dam rady przenieść nas obojga tak daleko. Nie dostaniemy się tam.
-Dostaniemy. Polecimy. Zapakuj sobie prowiant. Poproszę Chejrona o dodatkową Ambrozję.
-Chyba nie wiesz co mówisz –wytrzeszczył oczy.
-Jasne, że wiem! –krzyknęłam biegnąc do stajni, gdzie nadal miałam wszystkie rzeczy.
Zgarnęłam po drodze dwie kanapki ze śniadania i zapakowałam je do plecaka. Dorzuciłam ubrania na zmianę, kilka drahm, które dostałam od Chejrona, butelkę wody i „Znak Ateny” bo stwierdziłam, że się przyda. Wzięłam długi, mocny sznurek, który wisiał na haczyku w boksie Shadow’a, zawiązałam dużą pętlę i zarzuciłam ją luźno na szyję smoka. Ruszyłam z nim do Chejrona.
Nico już tam na mnie czekał. Wytłumaczyłam Chejronowi o co chodzi.
-No, jeśli Atena ci każe to w sumie nie mogę cię zatrzymać. Ale proszę, uważaj na siebie. – Odparł niechętnie Chejron.
-Jeśli wrócę żywa, to przyprowadzę do obozu córkę Hermesa. To kolejne zadanie od bogów.
-Dobrze. Masz tu paczuszkę ambrozji i kilka złotych drachm na wszelki wypadek. – wręczył mi złotą sakiewkę. –Dajcie znać, kiedy dotrzecie na statek.
Skinęłam głową i wsiadłam na grzbiet smoka. Nico usiadł tuż za mną. Przewiązałam sznurek tak, aby powstało coś na kształt wodzów.
-No Shadow, kierunek: Manhattan. –przycisnęłam lekko prawą nogą pod skrzydło smoka i wznieśliśmy się w powietrze.
*Z dedykacją dla mojej przyjaciółki Dominiki :* Od następnego rozdziału będzie Louise ;)
* * *
Hyhyhyhh nie ma to jak wymyślanie imion na bloga z przyjaciółką :D Nie zwracajcie uwagi :) Obiecałam jej, że będzie w jednym rozdziale "Poponecka" :D Z góry dzięki za komenty ;)
~Miixed
Subskrybuj:
Posty (Atom)