środa, 31 lipca 2013
3. Nad moją głową fajczy się ptak
Kiedy dobiegłam na wzgórze ujrzałam bardzo daleko drakainę. Co gorsza: Meduzę. Przepchnęłam się przez tłum herosów do przodu, do Chejrona.
-Chejronie o co chodzi? –spytałam
-Chyba mamy problem. Gaja powoli unieszkodliwia granice obozu i teraz łatwiej się przez nie przedrzeć potworom takim jak ta tutaj. –odpowiedział
I nagle jak na znak cała armia herosów rzuciła się do ataku. Około setka półbogów rzuciła się na drakainę. Jednak ona była szybsza. Machnęła ręką i prawie wszyscy padli oszołomieni na ziemię. Nie mogli się poruszać ale wiedziałam, że to nietrwałe. Było ich za dużo żeby mogła ich wszystkich zamienić w kamień. Chejron już chciał dać rozkaz żeby kolejna grupa herosów zaatakowała gdy nagle przez mój mózg przeszła straszna myśl. No… w zasadzie dwie. Jedna, że najprawdopodobniej była wysłana przez rzymian, którzy według książki mieli napaść na obóz najdalej za kilka dni. A druga, że nie przypominam sobie, żeby drakainy atakowały samodzielnie to znaczy… często pojawiały się parami.
-Chejronie nie! –krzyknęłam i centaur wstrzymał herosów
-Thirentiah nie teraz.
-Nie możemy się na nią wszyscy rzucić!
-Musimy. Stanowi zagrożenie dla nas wszystkich.
-Nie. Nie na niej trzeba się skupić!
-Och, przestań co może być gorszego od jednej zabójczej draka… -i urwał w pół słowa bo zobaczył, że za nami czają się dwie siostry Meduzy.
-No właśnie. Dwie drakainy.
Chejron rzucił mi miecz. Był kiepsko wyważony ale dało się walczyć. Złapałam go i razem z grupką herosów rzuciłam się na potwory. Około dziesięciu półbogów wraz z Chejronem zostało walczyć z Meduzą. Zwróciłam na siebie uwagę jednej z drakain i odciągnęłam ją od jej siostry. Dwóch chłopaków poszło razem ze mną. Rozpoznałam w jednym z nich Erica, syna Hermesa i Nica di Angelo. Nico rzucił mi porozumiewawcze spojrzenie i zakradał się za drakainę.
-No co łuskowata mordo boisz się mnie?! – krzyknęłam w stronę drakainy aby odwrócić jej uwagę.
Chyba nie spodobało jej się to bo kłapnęła przede mną zębami i zamachnęła się pazurem. Rozerwała mi rękaw w koszulce ale nie zrobiła mi większej krzywdy. Nico wyjął swój miecz ze stygijskiego żelaza i przebił nim drakainę na wylot. Ichor popłynął z jej ciała i potwór rozpadł się w pył. Pobiegliśmy do drugiej drakainy przy której leżało już około pięciu rannych herosów. Ja, Nico, Eric i jeszcze dwoje innych herosów stanęliśmy na około potwora z mieczami przed sobą. Próbowaliśmy zrobić podobny manewr do tego, którym pokonaliśmy pierwszego potwora i przez chwilę szło nam idealnie. I nagle wszystko się zepsuło. Kiedy Nico próbował zaatakować drakainę od tyłu ona odwróciła się i cięła pazurem przez jego klatkę piersiową. Syn Hadesa upadł sporo dalej pod drzewem.
-Nico! –krzyknęłam. Ale nie mogłam do niego teraz podbiec. Musiałam dalej walczyć.
-Thi, idź mu pomóż, damy radę! –krzyknął Eric
-Nie! –W moich oczach chyba zapaliły się czerwone płomyki. Byłam wściekła. Odciągnęłam Nica kawałek dalej żeby był w miarę bezpieczny.
Rzuciłam się w stronę drakainy, wyciągnęłam ręce do przodu i po chwili drakaina zajęła się ogniem. Nie wiedziałam jak to zrobiłam ale mało mnie to w tej chwili obchodziło. Wykorzystałam chwilę jej nieuwagi i wbiłam miecz w jej rękę. Potwór powoli zaczął rozpływać się w pył.
-Jeszcze raz spróbuj zrobić coś moim kumplom jaszczurkowaty łbie! –krzyknęłam nadal nie bardzo rozumiejąc co właśnie zrobiłam.
Podbiegłam do syna Hadesa leżącego w trawie kilka metrów dalej. Miał koszulkę rozerwaną z na klatce piersiowej, a zza materiału ciekła krew. Miał zamknięte oczy i oddychał płytko. Wyciągnęłam z kieszeni paczuszkę ambrozji, którą dostałam dziś od Chejrona na wszelki wypadek i włożyłam ją do ust Nica. Chłopak połknął porcję boskiego jedzenia i otworzył oczy.
-Dzięki. Już mi lepiej. Chodź, pomożemy reszcie z Meduzą. –wychrypiał syn Hadesa
-Co? Chyba żartujesz. Musisz odpocząć.
-Dam radę. –powiedział i spróbował się podnieść ale zachwiał się i złapałam go tuż przed walnięciem głową w drzewo. –dobra, idź sama.
Popatrzyłam na niego zastanawiając się jak mocno walnął się w ten łeb ale popatrzyłam na jego stygijskie ostrze i stwierdziłam, że chyba jednak da radę.
-Okej. –i ruszyłam pomóc im przy Meduzie.
Kiedy dobiegłam do miejsca akcji, na nogach stali już tylko Chejron i dziewczyna… Clarisse? Córka Aresa rzuciła się na drakainę z włócznią. Miały w miarę równe szanse. Walczyły i walczyły a ja i Chejron staliśmy obok z bronią w pogotowiu. W końcu widziałam, że Clarisse opada z sił więc dołączyłam do niej i teraz obie stałyśmy twarzą w twarz z drakainą dźgając ją z obu stron mieczem i włócznią. Trochę to było męczące więc chciałam spróbować znowu wezwać ogień. Próbowałam ale mi się nie udało. Skupiłam cały umysł na ogniu: świeczkach, zapałkach, ognisku i wszystkim co mi się z nim kojarzyło, ale nic z tego. Na moich palcach zapalił się tylko jeden maleńki, nieszkodliwy płomyczek. Byłam już mocno wkurzona na te potwory. Złapałam miecz i wskoczyłam jej na głowę. I po chwili drakaina wyglądała jak po wizycie u fachowego fryzjera: krótko mówiąc obcięłam jej wężowe włosy „na jeżyka”. Potwór zaczął rozpadać się w pył.
Herosi wcześniej „zamurowani” przez Meduzę powoli zaczęli podnosić się na nogi. Dzieciaki od Apolla zajęły się opatrywaniem ran. Nico najwyraźniej poczuł się lepiej bo już stał przy rannych i pomagał innym herosom.
-Thi? Przepraszam, że cię nie posłuchałem na początku. –zwrócił się do mnie Chejron
-Nie ma sprawy.
-Skąd wiedziałaś, że drakainy pojawią się we trzy?
-Ja… Ja nie wiem. Po prostu wiedziałam.
I nagle wszyscy herosi oderwali się od swoich czynności i zaczęli się dziwnie na mnie patrzeć. Dziwnie, ale też ze zrozumieniem. I już wiedziałam o co chodzi.
-No nie… -Zmusiłam się, żeby popatrzeć do góry. Nad moją głową wisiała sowa. Wisiała? A raczej paliła się. Pojawił się symbol palącej się sowy. –Chyba już wiem skąd wiedziałam…
-Jednego możemy być pewni –odezwał się po długiej ciszy Chejron –witaj wśród uznanych Thirentiah, córko Ateny i…? –popatrzył nic nierozumiejącym wzrokiem na płomyk nad moją głową, który z resztą już gasł.
-Wychowanko Hestii –dokończyłam
I w tej chwili z tłumu gapiów wychyliła się Rachel Elizabeth Dare. Stanęła jak wryta przede mną i niestety chcąc, nie chcąc wiedziałam co się zaraz stanie. Zgięła się wpół, jej oczy zaświeciły na zielono, a z ust wyleciał tego samego koloru dym. Rachel zaczęła mówić (co było najdziwniejsze-nie otwierając nawet ust) potrójnym głosem:
„Ósmą się staniesz z herosów dziewięciu.
Ze strachem oko w oko staniesz w skalnym rozcięciu.
Ciało twe w odmętach mroku zatonie,
Misję zakończysz na śmierci tronie.”
* * *
Ok jest 3 rozdział ;) Proszę, jak czytacie, to komentujcie ^.^ To bardzo motywuje :) Z góry dzięki za czytanie i komentowanie :) Pozdrowionka ^.^
~Miixedlife
wtorek, 23 lipca 2013
2.Podopieczna bogini.
Obudziłam się na leżaku ze słomką w buzi. Na tarasie jakiegoś domu. Dookoła widziałam piękną zieloną trawę poprzeplataną koniczyną. Czułam przyjemny zapach truskawek. Po prawej stronie widziałam paręnaście albo i parędziesiąt domków otaczających niewielkie ognisko. To znaczy widziałam tylko część bo resztę zasłonił ten dom, przy którym leżałam. Na lewo od domków było spore jezioro z pomostem. Od jeziora w dal płynęła rzeczka, potok. Jak się domyśliłam oddzielała ona dwie strony pola bitwy. Otaczał je las. Ogromny, ciemny las. Przed lasem, bliżej tarasu na boisku grupka dzieciaków grała w siatkówkę. A po lewo… Sosna Thalii. Ta, przy której stoczyła się bitwa. Nagle obraz się rozmazał. Moje zadrapane ramię znów zaczęło boleć, ale Grover, który siedział obok mniej wlał mi coś do ust i od razu poczułam się lepiej. Rana się zasklepiała. Sina skóra dookoła zmieniła kolor na zwyczajny. Nektar. Boski napój.
-No i jak? Żyjesz? –spytał Grover
-Tak, już mi lepiej, dzięki. –odpowiedziałam
-Cieszę, się, że już dotarłaś, Thirentiah –odezwał się trzeci głos
-Panie Chejronie, proszę mi mówić Thi –powiedziałam do centaura stojącego obok
-Dobrze, a mi możesz mówić po prostu Chejronie
-Dzięki za uratowanie życia –wtrącił się Grover –muszę już iść
Obok mnie przy stole siedział tłuściutki facet z czerwonym nosem w koszuli w tygrysie pasy. Oczywiście rozpoznałam od razu boga wina więc przywitałam się i skinęłam głową no bo ukłonić się raczej nie mogłam. Chejron grał z nim w karty. Był czymś wyraźnie zmartwiony. Pomyślałam o swoich ulubionych powieściach. Zastanawiałam się, czy jeśli Obóz Herosów istniał naprawdę, to czy Annabeth i Percy spadli do Tartaru. Może tak. Może to go tak przybiło…
-No to jak? – Zaczął ze zniecierpliwieniem pan D. –Umiesz grać w remika? –spytał jakby zadawał to pytanie ze znudzeniem każdemu herosowi, który tu przychodził, a oni zawsze odpowiadali „nie”.
-Umiem. –odpowiedziałam z uśmiechem
-Naprawdę –Spytał wyraźnie zdziwiony ale i podekscytowany bóg
-Tak.
-No to na co czekasz? Siadaj i graj! Ale muszę cię ostrzec z bogiem trudno wygrać.
Chejron pomógł mi wstać z leżaka i usiąść na krześle przy stoliku. Wzięłam do rąk swoje karty, rozwinęłam w wachlarzyk i poukładałam tak jak zawsze kiedy grałam z tatą. Wyłożyłam się w drugiej rundzie zaraz po panu D. Zaczęłam dokładać karty do jego wyłożonych kart. Graliśmy już z godzinę aż w końcu przy swojej kolejce trafiła mi się potrzebna karta, wyłożyłam sekwens i wyrzuciłam ostatnią kartę na środek.
-Jak to? –Dionizos wytrzeszczył oczy –Czy ty właśnie… WYGRAŁAŚ?! –powiedział to z gniewem, wstał i myślałam, że zaraz zamieni mnie w kupkę piasku ale on tylko poprawił koszulę, podszedł do mnie poklepał mnie po plecach i powiedział:
-No dziecko, szacunek. Jeszcze żaden śmiertelnik nie wygrał ze mną w remika. Może będą jeszcze z ciebie ludzie. A teraz przepraszam, Zeus ,mnie wzywał na Olimp.
Pstryknął palcami i zniknął powtarzając jakieś słowa dumy czy coś.
Chejron patrzył na mnie z niedowierzaniem ale po chwili otrząsnął się.
-No, gratulacje. Pokonałaś piekielnego ogara, ograłaś starego Dionizosa w remika… A w ogóle, skąd wiedziałaś o co chodzi z Obozem Herosów? –zaczął rozmowę
-No… Ja czytałam te książki…
-Książki? Jakie książki?
Opowiedziałam mu o seriach, które czytałam. Nie było to proste, ale wymieniłam mu w skrócie całą historię opowiedzianą w książkach. Chejron gładził się po brodzie i potakiwał.
-Nie wiem w jaki sposób te historie dostały się do świata śmiertelników, ale raczej są nieszkodliwe…
-Chejronie? A czy to o Percym i Annabeth… To… To jest prawda? –spytałam niepewnie
-Niestety tak, moje dziecko. I nie jesteśmy w stanie im pomóc. Możemy tylko na nich liczyć.
Nagle z cienia rzucanego przez dom wyskoczył piekielny ogar. Automatycznie spróbowałam się podnieść, ale zakręciło mi się w głowie, zachwiałam się i upadłam z powrotem na leżak. Z ogara zeskoczył chłopak w szarej kurtce, z czarnymi włosami i ciemnymi oczami. Nakazał psu usiąść, a ten niechętnie uspokoił się, ale w końcu usiadł przy tarasie.
-Witaj, Chejronie –odezwał się chłopak
-Cześć Nico, masz jakieś dobre wieści? –Spytał Chejron z nadzieją w głosie
-Dobre? Raczej nie. Percy i Annabeth nadal są w Tartarze. Leo obrał kurs do Wrót Śmierci.
-No dobrze. Możemy mieć nadzieję. Poproszę cię jeszcze o jedną przysługę. Pomóż tej młodej herosce dotrzeć do domku Hermesa. Dopóki nie zostanie uznana.
-Tak jest, Chejronie.
Nico podszedł do mnie, podał mi rękę i pomógł wstać. Zabrałam swój plecak i podparta na ramieniu nowego kolegi powędrowałam do domku Hermesa.
-Jak masz na imię? –spytał Nico przerywając niezręczną ciszę
-Jestem Thirentiah ale mów mi Thi.
-Okej Thi. Jestem Nico. Syn Hadesa. Jak się tu dostałaś?
Opowiedziałam mu całą historię. Pominęłam tylko część o moich narodzinach. O karteczce. Nie chciałam nikomu mówić. Nie powiedziałam też o tym, że czytałam te książki. Znałam jego historię. To tak jakbym go szpiegowała, czy coś. A poza tym Chejron powiedział, że sam o nich nie wiedział.
W końcu doszliśmy do sporego domku ze skrzydłami wyrytymi w białej glinie nad drzwiami. Ściany domku wykonane były z białej cegły, a rogi przyozdobione złoceniami.
-No, to tutaj. Jakbyś czegoś potrzebowała to możesz na mnie liczyć. –odezwał się Nico pomagając mi wejść po schodkach.
-Jasne, dzięki –odpowiedziałam i otworzyłam drzwi domku.
W środku roiło się od dzieciaków. Starszych i młodszych. Wewnętrzne ściany zdobiły rzeźbione anioły i pegazy. Mocne światło rozświetlało pokój odbijając się od złoceń i nadając domku uroku. Podłoga była wyłożona jasnymi, brzozowymi panelami.
-Zwyczajna, czy nieokreślona? –krzyknął ktoś spod tylniej ściany domku.
Większość nowych herosów zapewne nie wiedziałaby co odpowiedzieć, albo by zaniemówiła, ale ja dobrze wiedziałam o co chodziło.
-Nieokreślona. –odparłam z pewnością –Jestem Thi.
Odwróciłam się aby podziękować Nico ale jego już tam nie było.
-Jestem Eric , witaj w doku Hermesa. –podszedł do mnie krótko ostrzyżony blondyn z niebieskimi oczami i wskazał mi miejsce pod rytem pegaza –To może być twoje miejsce. Rozgość się.
Położyłam plecaczek, łuk i kołczan na swoim miejscu i już miałam przywitać się z resztą, kiedy dźwięk konchy przerwał mi w pół słowa. Wszystkie dzieciaki zaczęły się pchać do wyjścia, więc zrobiłam to samo. Pognaliśmy wszyscy razem w stronę stołówki i usiedliśmy przy stoliku Hermesa.
-Uwaga, ogłoszenia! –przekrzyczał nasz hałas Chejron. –Dzisiaj rano dołączyła do nas nowa osoba, Thirentiah.
Wstałam i uśmiechnęłam się do reszty herosów.
-Liczę, że pomożecie jej odnaleźć się w naszym gronie i dobrze się przeszkolić. –ciągnął centaur –a teraz możecie jeść.
Byłam głodna. Bardzo głodna. Wiedziałam, że muszę pomyśleć o tym, co chcę zjeść, toteż wyobraziłam sobie swoje ulubione danie – spaghetti. Na moim talerzu zmaterializował się makaron z czerwonym sosem. Popatrzyłam na szklankę i pomyślałam o malinowym soku rozpuszczonym z wodą gazowaną. Kubek magicznie się napełnił. Wzięłam swój talerz do rąk i podeszłam do ognia rozgrzanego na środku stołówki. Wrzuciłam część spaghetti w płomienie i powiedziałam:
-Dla mojego rodzica. – i już miałam odejść, kiedy coś mi się przypomniało – I dla ciebie pani Hestio. – dorzuciłam jeszcze trochę obiadu do ognia i usiadłam przy stole. Nie wiedziałam, czemu oddałam cześć akurat Hestii, ale przy czytaniu książek było mi szkoda tej bogini. Siedziała zawsze sama i nikt się o nią nie troszczył. Zjadłam swój obiad w milczeniu.
Po skończonym posiłku obozowicze rozbiegli się do domków, ale ja zostałam. Na tyle stołówki żarzyło się ognisko. Siedziała przy nim dziewczynka około trzynastu lat. Tyle co ja. Była ubrana w żółtą sukienkę, włosy miała długie i rozpuszczone. W jej oczach jaśniał ciepły płomyczek ognia. Rozpoznałam ją. Hestia. Ale coś było nie tak. Przypominała mi… Albo raczej była… To była moja niania. Kiedy byłam mała opiekowała się mną młoda dziewczyna. Tata rzadko był w domu, ciągle pracował. Przychodziła codziennie rano, wychodziła ze mną na spacery, bawiła się ze mną i pomagała mi się uczyć. Miała ciepłe, brązowe oczy tak samo jak siedząca teraz przede mną Hestia. To musiała być ona. Podeszłam bliżej i ukłoniłam się.
-Witaj, pani Hestio.
-Dzień dobry Thirentiah –uśmiechnęła się –dziękuję za twoją ofiarę i za to, że ze mną rozmawiasz. Inni herosi są zbyt zabiegani i nie mają czasu na wizyty rodzinne.
-Ja.. To znaczy ty… Byłaś moją nianią? –spytałam siadając obok niej i uświadamiając sobie jak idiotycznie to zabrzmiało
-Poprawka, ja nadal nią jestem.
-No doooobra. To trochę dziwne ale przyzwyczaję się –odpowiedziałam
-Nie dziw się. Herosi nigdy nie mają normalnego życia. Twoja matka i tak stara się ciebie chronić i ułatwiać ci twoją podróż. –powiedziała i machnęła ręką przed ogniem. Zobaczyłam w nim siebie. Kiedy byłam dzieckiem. Na rękach u mamy, ale jej twarzy nie mogłam rozpoznać. Gdy skupiałam na niej wzrok obraz się rozmywał.
-No tak, zapewne nie możesz mi powiedzieć kto jest moim boskim rodzicem?
-Nie, nie. Nie mogę ale na pewno niedługo sama cię uzna.
Nagle rozmowę przerwał głośny ryk gdzieś na boisku i widziałam jak wszyscy obozowicze wraz z Chejronem pobiegli w tamtą stronę.
-Chyba musisz iść. –powiedziała Hestia – Nie mogę ci pomóc, bo nie nadaję się do walki, ale mogę ci podpowiedzieć, żebyś słuchała samej siebie. Biegnij. Powodzenia.
-Dziękuję. – odwróciłam się i pobiegłam w stronę ryku.
* * *
Oooookej ^.^ Drugi rozdział napisany :) Eee rozdział z dedykacją dla mojej przyjaciółki Oli, która parę dni temu wkręciła się w świat herosów i męczyła mnie o nowy rozdział :D Z góry dzięki za komenty ;)
~Miixedlife
niedziela, 21 lipca 2013
1.W końcu musiałam poznać prawdę
Oczywiście nie dowiedziałam się o wszystkim sama. Mieszkałam niedaleko Montauk, w Nowym Jorku. Mieliśmy z tatą nieduży domek jednorodzinny z ogrodem, blisko łąki i lasu, gdzie chodziliśmy często na spacery. Mój pokój mieścił się na piętrze. Nie miałam tam wiele miejsca ale wystarczyło go na wszystko, czego potrzebowałam: biurko, szafkę na moje liczne książki i łóżko gdzie ciągle rysowałam i czytałam. Stało tam jeszcze kilka półek. Pewnego wieczoru czytałam sobie „Złodzieja Pioruna”. Był początek wakacji. Padał letni, ulewny deszcz. Właśnie dotarłam do fragmentu o Yancy i o Groverze, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. Gdyby tata był w domu krzyknęłabym tylko żeby otworzył, ale tata był w pracy i byłam sama… Niechętnie musiałam się ruszyć i zejść na dół. Otworzyłam drzwi i o mało nie zemdlałam. Przede mną stał ten sam chłopak, o którym przed chwilą czytałam. W sumie nie do końca chłopak. Satyr. W drzwiach stał cały przemoczony Grover Underwood. Jak to możliwe? Przecież nawet gdyby to była prawda, mgła zniekształciłaby mój obraz i widziałabym zwykłego szesnastolatka… Ale nie. Stał przede mną satyr. Z kopytami, futrzastymi kozimi nogami i rogami.
-Grover? –spytałam zmieszana
-Cześć, Thi. Zaraz ci wszystko wyjaśnię.
-Eee… chyba się domyślam o co chodzi. Ale nie… To przecież nie możliwe.. Wejdź, nie moknij. –odpowiedziałam pomijając, że nie powinien w ogóle znać mojego imienia.
Usiedliśmy przy stole, zaparzyłam herbatę i dałam Groverowi suche ubrania od taty z szafy.
-No więc tak.Należysz do naszego świata. Naszego to znaczy boskiego. Jesteś półbogiem i musisz stąd uciekać bo najdalej za piętnaście do dwudziestu minut dowiedzą się, że wiesz, kim jesteś i zjawi się tu jakiś potwór i zniszczy wszystko by cię znaleźć. W ten sposób uratujesz tatę i swój dom. –zaczął Grover
-Wiem, zapewne chcesz mnie doprowadzić do obozu, tak? Czytałam o tym, ale nie mogę zostawić taty.
-Twój tata wie i przysłał mnie tu. Chciał cię doprowadzić w bezpieczne miejsce.
-Oh… No tak. –przeszła mi przez myśl treść tej przeklętej karteczki
-Nie, nie. Nie chodzi o karteczkę. –uspokoił mnie jakby czytając w moich myślach –Powiedział, że mam cię tam doprowadzić, żebyś była bezpieczna.
-No dobra. Daj mi 10 minut. Spakuję się i możemy ruszać.
Spakowałam ubrania, przybory toaletowe i swój szkicownik. Kocham rysować i nie wytrzymałabym bez niego ani chwili. Zabrałam swoje książki. To też mogło się przydać. Włożyłam wszystko do niedużego plecaczka. Miałam łuk. Dla zabawy w weekendy chodziłam na łąkę strzelać. Teraz mógł się przydać. Założyłam kurtkę przeciwdeszczową i nieprzemakalne buty, przewiesiłam plecaczek i kołczan pełen strzał przez ramię, złapałam łuk, zamknęłam dom i poszliśmy z Groverem przez pola w stronę zalesionych pagórków.
Łuk okazał się bardzo przydatny. Po drodze spotkaliśmy jakieś ogromne pająki, coś nas goniło, ale gdy moja strzała świsnęła przez leśną ścieżkę to coś uciekło. Droga była okropnie długa ale byliśmy już blisko. Zobaczyłam sosnę Thalii. Wszystko szło jak z płatka, gdy nagle Grover zaczął coś węszyć i kazał mi biec do sosny i nie odwracać się za siebie. Ewidentnie coś nas goniło. Biegłam ile sił w nogach, a Grover razem ze mną. Ale nigdy nie byłam dobra w bieganiu. Coś kłapnęło mi tuż obok ręki. Odturlałam się na bok i napięłam mocno łuk. Zamknęłam oczy i puściłam cięciwę. Strzała wbiła się w łapę piekielnego ogara. Tak, właśnie to nas goniło. Ogromny pies z zębami ostrymi jak brzytwa. Wyglądał jak ogromny mastiff. Zawsze kochałam psy tylko, że ta psina mogła mnie zabić. Najwyraźniej strzała nie zrobiła mu krzywdy bo potwór trącił łapą mój łuk tak, że nie mogłam go dosięgnąć i spokojnie zaczął się do mnie zbliżać.
Przywarłam plecami do drzewa i czułam ohydny, cuchnący śmiercią oddech olbrzyma tuż przed swoją twarzą. Starając się prawie nie poruszać wyciągnęłam rękę w stronę mojego łuku. Ogar warczał mi do ucha i chlapał na mnie śliną. Złapałam go i już miałam założyć kolejną strzałę, kiedy jakiś kobiecy głos zaszeptał mi w głowie
-To zwykła strzała. Na takiego potwora potrzeba niebiańskiego spiżu.
Nie wiedziałam, kto do mnie mówi, ale czułam, że ma rację. Zaczęłam myśleć skąd wziąć niebiański spiż. I wtedy potwór wykorzystał chwilę mojej nieuwagi i rzucił się na mnie. Przeturlałam się po ziemi unikając psa.
-Thin! Łap! –Grover rzucił mi sztylet. Srebrne, połyskujące ostrze.
Złapałam je za rękojeść, ale wtedy przeszył mnie ból i w mgnieniu oka zorientowałam się, że piekielny ogar zadrapał mnie w rękę. Ból był straszny. O wiele gorszy niż zadrapanie zwykłego psa. Obraz rozmazywał mi się przed oczami. Nie mogłam czysto myśleć. Byłam mokra i brudna od deszczu i błota. Olbrzym odwrócił się w stronę satyra. Powoli szedł w jego kierunku. Kątem oka widziałam, że Grover nie ma gdzie uciekać. Oparł się plecami o wielki kamień i histerycznie próbował na niego wejść. Ogar był coraz bliżej trzymał nos tuz przed głową Grovera i szczerzył do niego swoje ogromne zębiska. Już miał rzucić się na niego, kiedy nagle znieruchomiał zdając sobie sprawę z tego co się stało. Resztkami sił wbiłam sztylet w jego bark. Zaczął wyć i miotać się próbując unieszkodliwić mnie ale po chwili jego sierść pojaśniała i potwór rozpadł się w pył. Wykończona padłam na ziemię tuż pod sosną Thalii…
* * *
No to pierwszy rozdział mamy ^.^ Trochę taki krótki wyszedł ale drugi będzie dłuższy. Mam nadzieję, że się podoba. Dzięki za przeczytanie. Komentujcie ;)
~Miixedlife
Subskrybuj:
Posty (Atom)