wtorek, 23 lipca 2013

2.Podopieczna bogini.


              Obudziłam się na leżaku ze słomką w buzi. Na tarasie jakiegoś domu. Dookoła widziałam piękną zieloną trawę poprzeplataną koniczyną. Czułam przyjemny zapach truskawek. Po prawej stronie widziałam paręnaście albo i parędziesiąt domków otaczających niewielkie ognisko. To znaczy widziałam tylko część bo resztę zasłonił ten dom, przy którym leżałam. Na lewo od domków było spore jezioro z pomostem. Od jeziora w dal płynęła rzeczka, potok. Jak się domyśliłam oddzielała ona dwie strony pola bitwy. Otaczał je las. Ogromny, ciemny las. Przed lasem, bliżej tarasu na boisku  grupka dzieciaków grała w siatkówkę. A po lewo… Sosna Thalii. Ta, przy której stoczyła się bitwa. Nagle obraz się rozmazał. Moje zadrapane ramię znów zaczęło boleć, ale Grover, który siedział obok mniej wlał mi coś do ust i od razu poczułam się lepiej. Rana się zasklepiała. Sina skóra dookoła zmieniła kolor na zwyczajny. Nektar. Boski napój.
-No i jak? Żyjesz? –spytał Grover
-Tak, już mi lepiej, dzięki. –odpowiedziałam
-Cieszę, się, że już dotarłaś, Thirentiah –odezwał się trzeci głos
-Panie Chejronie, proszę mi mówić Thi –powiedziałam do centaura stojącego obok
-Dobrze, a mi możesz mówić po prostu Chejronie
-Dzięki za uratowanie życia –wtrącił się Grover –muszę już iść
                Obok mnie przy stole siedział tłuściutki facet z czerwonym nosem w koszuli w tygrysie pasy. Oczywiście rozpoznałam od razu boga wina więc przywitałam się i skinęłam głową no bo ukłonić się raczej nie mogłam. Chejron grał z nim w karty. Był czymś wyraźnie zmartwiony. Pomyślałam o swoich ulubionych powieściach. Zastanawiałam się, czy jeśli Obóz Herosów istniał naprawdę, to czy Annabeth i Percy spadli do Tartaru. Może tak. Może to go tak przybiło…
-No to jak? – Zaczął ze zniecierpliwieniem pan D. –Umiesz grać w remika? –spytał jakby zadawał to pytanie ze znudzeniem każdemu herosowi, który tu przychodził, a oni zawsze odpowiadali „nie”.
-Umiem. –odpowiedziałam z uśmiechem
-Naprawdę –Spytał wyraźnie zdziwiony ale i podekscytowany bóg
-Tak.
-No to na co czekasz? Siadaj i graj! Ale muszę cię ostrzec z bogiem trudno wygrać.
Chejron pomógł mi wstać z leżaka i usiąść na krześle przy stoliku. Wzięłam do rąk swoje karty, rozwinęłam w wachlarzyk i poukładałam tak jak zawsze kiedy grałam z tatą. Wyłożyłam się w drugiej rundzie zaraz po panu D. Zaczęłam dokładać karty do jego wyłożonych kart. Graliśmy już z godzinę aż w końcu przy swojej kolejce trafiła mi się potrzebna karta, wyłożyłam sekwens i wyrzuciłam ostatnią kartę na środek.
-Jak to? –Dionizos wytrzeszczył oczy –Czy ty właśnie… WYGRAŁAŚ?! –powiedział to z gniewem, wstał i myślałam,
że zaraz zamieni mnie w kupkę piasku ale on tylko poprawił koszulę, podszedł do mnie poklepał mnie po plecach i powiedział:
-No dziecko, szacunek. Jeszcze żaden śmiertelnik nie wygrał ze mną w remika. Może będą jeszcze z ciebie ludzie. A teraz przepraszam, Zeus ,mnie wzywał na Olimp.
Pstryknął palcami i zniknął powtarzając jakieś słowa dumy czy coś.

Chejron patrzył na mnie z niedowierzaniem ale po chwili otrząsnął się.
-No, gratulacje. Pokonałaś piekielnego ogara, ograłaś starego Dionizosa w remika… A w ogóle, skąd wiedziałaś o co chodzi z Obozem Herosów? –zaczął rozmowę
-No… Ja czytałam te książki…
-Książki? Jakie książki?
Opowiedziałam mu o seriach, które czytałam. Nie było to proste, ale wymieniłam mu w skrócie całą historię opowiedzianą w książkach. Chejron gładził się po brodzie i potakiwał.
-Nie wiem w jaki sposób te historie dostały się do świata śmiertelników, ale raczej są nieszkodliwe…
-Chejronie? A czy to o Percym i Annabeth… To… To jest prawda? –spytałam niepewnie
-Niestety tak, moje dziecko. I nie jesteśmy w stanie im pomóc. Możemy tylko na nich liczyć.
                Nagle z cienia rzucanego przez dom wyskoczył piekielny ogar. Automatycznie spróbowałam się podnieść, ale zakręciło mi się w głowie, zachwiałam się i upadłam z powrotem na leżak. Z ogara zeskoczył chłopak w szarej kurtce, z czarnymi włosami i ciemnymi oczami. Nakazał psu usiąść, a ten niechętnie uspokoił się, ale w końcu usiadł przy tarasie.
-Witaj, Chejronie –odezwał się chłopak
-Cześć Nico, masz jakieś dobre wieści? –Spytał Chejron z nadzieją w głosie
-Dobre? Raczej nie. Percy i Annabeth nadal są w Tartarze. Leo obrał kurs do Wrót Śmierci.
-No dobrze. Możemy mieć nadzieję. Poproszę cię jeszcze o jedną przysługę.  Pomóż tej młodej herosce dotrzeć do domku Hermesa. Dopóki nie zostanie uznana.
-Tak jest, Chejronie.
                Nico podszedł do mnie, podał mi rękę i pomógł wstać. Zabrałam swój plecak i podparta na ramieniu nowego kolegi powędrowałam do domku Hermesa.
-Jak masz na imię? –spytał Nico przerywając niezręczną ciszę
-Jestem Thirentiah ale mów mi Thi.
-Okej Thi. Jestem Nico. Syn Hadesa. Jak się tu dostałaś?
Opowiedziałam mu całą historię. Pominęłam tylko część o moich narodzinach. O karteczce. Nie chciałam nikomu mówić. Nie powiedziałam też o tym, że czytałam te książki. Znałam jego historię. To tak jakbym go szpiegowała, czy coś. A poza tym Chejron powiedział, że sam o nich nie wiedział.
W końcu doszliśmy do sporego domku ze skrzydłami wyrytymi w białej glinie nad drzwiami. Ściany domku wykonane były z białej cegły, a rogi przyozdobione złoceniami.
-No, to tutaj. Jakbyś czegoś potrzebowała to możesz na mnie liczyć. –odezwał się Nico pomagając mi wejść po schodkach.
-Jasne, dzięki –odpowiedziałam i otworzyłam drzwi domku.
                W środku roiło się od dzieciaków. Starszych i młodszych. Wewnętrzne ściany zdobiły rzeźbione anioły i pegazy. Mocne światło rozświetlało pokój odbijając się od złoceń i nadając domku uroku. Podłoga była wyłożona jasnymi, brzozowymi panelami.
-Zwyczajna, czy nieokreślona? –krzyknął ktoś spod tylniej ściany domku.
Większość nowych herosów zapewne nie wiedziałaby co odpowiedzieć, albo by zaniemówiła, ale ja dobrze wiedziałam o co chodziło.
-Nieokreślona. –odparłam z pewnością –Jestem Thi.
Odwróciłam się aby podziękować Nico ale jego już tam nie było.
-Jestem Eric , witaj w doku Hermesa. –podszedł do mnie krótko ostrzyżony blondyn z niebieskimi oczami i wskazał mi miejsce pod rytem pegaza –To może być twoje miejsce. Rozgość się.
Położyłam plecaczek, łuk i kołczan na swoim miejscu i już miałam przywitać się z resztą, kiedy dźwięk konchy przerwał mi w pół słowa. Wszystkie dzieciaki zaczęły się pchać do wyjścia, więc zrobiłam to samo. Pognaliśmy wszyscy razem w stronę stołówki i usiedliśmy przy stoliku Hermesa.
-Uwaga, ogłoszenia! –przekrzyczał nasz hałas Chejron. –Dzisiaj rano dołączyła do nas nowa osoba, Thirentiah.
Wstałam i uśmiechnęłam się do reszty herosów.
-Liczę, że pomożecie jej odnaleźć się w naszym gronie i dobrze się przeszkolić. –ciągnął centaur –a teraz możecie jeść.
Byłam głodna. Bardzo głodna. Wiedziałam, że muszę pomyśleć o tym, co chcę zjeść, toteż wyobraziłam sobie swoje ulubione danie – spaghetti. Na moim talerzu zmaterializował się makaron z czerwonym sosem.  Popatrzyłam na szklankę i pomyślałam o malinowym soku rozpuszczonym z wodą gazowaną. Kubek magicznie się napełnił. Wzięłam swój talerz do rąk i podeszłam do ognia rozgrzanego na środku stołówki. Wrzuciłam część spaghetti w płomienie i powiedziałam:
-Dla mojego rodzica. – i już miałam odejść, kiedy coś mi się przypomniało – I dla ciebie pani Hestio. – dorzuciłam jeszcze trochę obiadu do ognia i usiadłam przy stole. Nie wiedziałam, czemu oddałam cześć akurat Hestii, ale przy czytaniu książek było mi szkoda tej bogini. Siedziała zawsze sama i nikt się o nią nie troszczył. Zjadłam swój obiad w milczeniu.
                Po skończonym posiłku obozowicze rozbiegli się do domków, ale ja zostałam. Na tyle stołówki żarzyło się ognisko. Siedziała przy nim dziewczynka około trzynastu lat. Tyle co ja. Była ubrana w żółtą sukienkę, włosy miała długie i rozpuszczone. W jej oczach jaśniał ciepły płomyczek ognia. Rozpoznałam ją. Hestia. Ale coś było nie tak. Przypominała mi… Albo raczej była… To była moja niania. Kiedy byłam mała opiekowała się mną młoda dziewczyna. Tata rzadko był w domu, ciągle pracował. Przychodziła codziennie rano, wychodziła ze mną na spacery, bawiła się ze mną i pomagała mi się uczyć. Miała ciepłe, brązowe oczy tak samo jak siedząca teraz przede mną Hestia. To musiała być ona. Podeszłam bliżej i ukłoniłam się.
-Witaj, pani Hestio.
-Dzień dobry Thirentiah –uśmiechnęła się –dziękuję za twoją ofiarę i za to, że ze mną rozmawiasz. Inni herosi są zbyt zabiegani i nie mają czasu na wizyty rodzinne.
-Ja.. To znaczy ty… Byłaś moją nianią? –spytałam siadając  obok niej i uświadamiając sobie jak idiotycznie to zabrzmiało
-Poprawka, ja nadal nią jestem.
-No doooobra. To trochę dziwne ale przyzwyczaję się –odpowiedziałam
-Nie dziw się. Herosi nigdy nie mają normalnego życia. Twoja matka i tak stara się ciebie chronić i ułatwiać ci twoją podróż. –powiedziała i machnęła ręką przed ogniem. Zobaczyłam w nim siebie. Kiedy byłam dzieckiem. Na rękach u mamy, ale jej twarzy nie mogłam rozpoznać. Gdy skupiałam na niej wzrok obraz się rozmywał.
-No tak, zapewne nie możesz mi powiedzieć kto jest moim boskim rodzicem?
-Nie, nie. Nie mogę ale na pewno niedługo sama cię uzna.
                Nagle rozmowę przerwał głośny ryk gdzieś na boisku i widziałam jak wszyscy obozowicze wraz z Chejronem pobiegli w tamtą stronę.
-Chyba musisz iść. –powiedziała Hestia – Nie mogę ci pomóc, bo nie nadaję się do walki, ale mogę ci podpowiedzieć, żebyś słuchała samej siebie. Biegnij. Powodzenia.
-Dziękuję. – odwróciłam się i pobiegłam w stronę ryku.
                                                                                             * * *
Oooookej ^.^ Drugi rozdział napisany :) Eee rozdział z dedykacją dla mojej przyjaciółki Oli, która parę dni temu wkręciła się w świat herosów i męczyła mnie o nowy rozdział :D Z góry dzięki za komenty ;)
~Miixedlife

2 komentarze: