niedziela, 21 lipca 2013
1.W końcu musiałam poznać prawdę
Oczywiście nie dowiedziałam się o wszystkim sama. Mieszkałam niedaleko Montauk, w Nowym Jorku. Mieliśmy z tatą nieduży domek jednorodzinny z ogrodem, blisko łąki i lasu, gdzie chodziliśmy często na spacery. Mój pokój mieścił się na piętrze. Nie miałam tam wiele miejsca ale wystarczyło go na wszystko, czego potrzebowałam: biurko, szafkę na moje liczne książki i łóżko gdzie ciągle rysowałam i czytałam. Stało tam jeszcze kilka półek. Pewnego wieczoru czytałam sobie „Złodzieja Pioruna”. Był początek wakacji. Padał letni, ulewny deszcz. Właśnie dotarłam do fragmentu o Yancy i o Groverze, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. Gdyby tata był w domu krzyknęłabym tylko żeby otworzył, ale tata był w pracy i byłam sama… Niechętnie musiałam się ruszyć i zejść na dół. Otworzyłam drzwi i o mało nie zemdlałam. Przede mną stał ten sam chłopak, o którym przed chwilą czytałam. W sumie nie do końca chłopak. Satyr. W drzwiach stał cały przemoczony Grover Underwood. Jak to możliwe? Przecież nawet gdyby to była prawda, mgła zniekształciłaby mój obraz i widziałabym zwykłego szesnastolatka… Ale nie. Stał przede mną satyr. Z kopytami, futrzastymi kozimi nogami i rogami.
-Grover? –spytałam zmieszana
-Cześć, Thi. Zaraz ci wszystko wyjaśnię.
-Eee… chyba się domyślam o co chodzi. Ale nie… To przecież nie możliwe.. Wejdź, nie moknij. –odpowiedziałam pomijając, że nie powinien w ogóle znać mojego imienia.
Usiedliśmy przy stole, zaparzyłam herbatę i dałam Groverowi suche ubrania od taty z szafy.
-No więc tak.Należysz do naszego świata. Naszego to znaczy boskiego. Jesteś półbogiem i musisz stąd uciekać bo najdalej za piętnaście do dwudziestu minut dowiedzą się, że wiesz, kim jesteś i zjawi się tu jakiś potwór i zniszczy wszystko by cię znaleźć. W ten sposób uratujesz tatę i swój dom. –zaczął Grover
-Wiem, zapewne chcesz mnie doprowadzić do obozu, tak? Czytałam o tym, ale nie mogę zostawić taty.
-Twój tata wie i przysłał mnie tu. Chciał cię doprowadzić w bezpieczne miejsce.
-Oh… No tak. –przeszła mi przez myśl treść tej przeklętej karteczki
-Nie, nie. Nie chodzi o karteczkę. –uspokoił mnie jakby czytając w moich myślach –Powiedział, że mam cię tam doprowadzić, żebyś była bezpieczna.
-No dobra. Daj mi 10 minut. Spakuję się i możemy ruszać.
Spakowałam ubrania, przybory toaletowe i swój szkicownik. Kocham rysować i nie wytrzymałabym bez niego ani chwili. Zabrałam swoje książki. To też mogło się przydać. Włożyłam wszystko do niedużego plecaczka. Miałam łuk. Dla zabawy w weekendy chodziłam na łąkę strzelać. Teraz mógł się przydać. Założyłam kurtkę przeciwdeszczową i nieprzemakalne buty, przewiesiłam plecaczek i kołczan pełen strzał przez ramię, złapałam łuk, zamknęłam dom i poszliśmy z Groverem przez pola w stronę zalesionych pagórków.
Łuk okazał się bardzo przydatny. Po drodze spotkaliśmy jakieś ogromne pająki, coś nas goniło, ale gdy moja strzała świsnęła przez leśną ścieżkę to coś uciekło. Droga była okropnie długa ale byliśmy już blisko. Zobaczyłam sosnę Thalii. Wszystko szło jak z płatka, gdy nagle Grover zaczął coś węszyć i kazał mi biec do sosny i nie odwracać się za siebie. Ewidentnie coś nas goniło. Biegłam ile sił w nogach, a Grover razem ze mną. Ale nigdy nie byłam dobra w bieganiu. Coś kłapnęło mi tuż obok ręki. Odturlałam się na bok i napięłam mocno łuk. Zamknęłam oczy i puściłam cięciwę. Strzała wbiła się w łapę piekielnego ogara. Tak, właśnie to nas goniło. Ogromny pies z zębami ostrymi jak brzytwa. Wyglądał jak ogromny mastiff. Zawsze kochałam psy tylko, że ta psina mogła mnie zabić. Najwyraźniej strzała nie zrobiła mu krzywdy bo potwór trącił łapą mój łuk tak, że nie mogłam go dosięgnąć i spokojnie zaczął się do mnie zbliżać.
Przywarłam plecami do drzewa i czułam ohydny, cuchnący śmiercią oddech olbrzyma tuż przed swoją twarzą. Starając się prawie nie poruszać wyciągnęłam rękę w stronę mojego łuku. Ogar warczał mi do ucha i chlapał na mnie śliną. Złapałam go i już miałam założyć kolejną strzałę, kiedy jakiś kobiecy głos zaszeptał mi w głowie
-To zwykła strzała. Na takiego potwora potrzeba niebiańskiego spiżu.
Nie wiedziałam, kto do mnie mówi, ale czułam, że ma rację. Zaczęłam myśleć skąd wziąć niebiański spiż. I wtedy potwór wykorzystał chwilę mojej nieuwagi i rzucił się na mnie. Przeturlałam się po ziemi unikając psa.
-Thin! Łap! –Grover rzucił mi sztylet. Srebrne, połyskujące ostrze.
Złapałam je za rękojeść, ale wtedy przeszył mnie ból i w mgnieniu oka zorientowałam się, że piekielny ogar zadrapał mnie w rękę. Ból był straszny. O wiele gorszy niż zadrapanie zwykłego psa. Obraz rozmazywał mi się przed oczami. Nie mogłam czysto myśleć. Byłam mokra i brudna od deszczu i błota. Olbrzym odwrócił się w stronę satyra. Powoli szedł w jego kierunku. Kątem oka widziałam, że Grover nie ma gdzie uciekać. Oparł się plecami o wielki kamień i histerycznie próbował na niego wejść. Ogar był coraz bliżej trzymał nos tuz przed głową Grovera i szczerzył do niego swoje ogromne zębiska. Już miał rzucić się na niego, kiedy nagle znieruchomiał zdając sobie sprawę z tego co się stało. Resztkami sił wbiłam sztylet w jego bark. Zaczął wyć i miotać się próbując unieszkodliwić mnie ale po chwili jego sierść pojaśniała i potwór rozpadł się w pył. Wykończona padłam na ziemię tuż pod sosną Thalii…
* * *
No to pierwszy rozdział mamy ^.^ Trochę taki krótki wyszedł ale drugi będzie dłuższy. Mam nadzieję, że się podoba. Dzięki za przeczytanie. Komentujcie ;)
~Miixedlife
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
No nie powiem, szybko piszesz =D. Nie umiem zebrać myśli (to wcale nie to, że nie spałam do 3 nad ranem, z powodów, które zna tylko jedna osoba xD) jeżeli będę pisać nie po kolei to wybacz. Jak ja bym chciała, żeby taki Grover mnie odwiedził, specjalnie dla niego mam parę puszek po coli ^^. Czy przypadkiem Thi nie jest córką Apolla? Tak wszystko się zgadza, tylko niech nie pisze haiku a tym bardziej go nie recytuje (eee...no tak Apollo patrzy na mnie spode łba i grozi łukiem więc chyba na tym poprzestanę xD). Ten wielki pająk...hmmm Akromantule w świecie herosów? =D No bo to przecież tak słodkie pajączki żyjące w Zakazanym Lesie, no pomińmy fakt, że chciały zjeść Harry'ego i Rona... A Piekielny Ogar...no ja się przyzwyczaiłam do Pani O'Leary i teraz następuje taka wielka odmiana kiedy inny ogar próbuje na obiad zjeść herosa w nieprzemaklanych butach. I co to był za głos? Eee...pomyślałam, że to Apollo, no ale...(PROSZĘ MI TU NIE GROZIĆ ŁUKIEM KIEDY KOMENTUJĘ, JAKIEGO WYCHOWANIA UCZĄ NA OLIMPIE?! *foch*) Dobra, powiedzmy, że to nie jest Apollo. No i dotarli jejeje...No tak trochę się rozpraszam sama dokładnie nie wiem czemu. Dobra, podsumowując: rozdział wciągający, ciekawy, przyjemnie się go czyta i nie mogę się doczekać kolejnego (ale nie poganiam żeby nie było). Tak więc ja się już ulatniam, bo mnie akurat złapała wena tylko jeszcze nie wiem na co. Życzę weny <3.
OdpowiedzUsuń~Des
:D Nie piszę szybko (a szczerze mówiąc to wręcz przeciwnie), tylko pierwsze 2 i pół rozdziału plus prolog mam napisane, żeby być do przodu ;) Hahahahh ja też bym tak chciała, i u mnie też się jakieś puszeczki gdzieś znajdą :D A co do Apolla to nic nie zdradzam ;) Akromantule? xD nie znałam nawet tego słowa wcześniej :D myślałam o zwykłych pająkach tylko takich troszkę większych :P Tobie też życzę weny i dzięki, że czytasz ;)
UsuńSuper podoba mi się baaardzo. Zwłaszcza, że piszesz no tak jakby to, no wiesz, że czytała ,, Złodzieja Pioruna''. Tak jakby to wszystko mogło się wydarzyć. Nie wiem sama jak to nazwać, ale w każdym razie jest zajebiście. Zapraszam też do mnie http://last-hope-world.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńDzięki ^.^ Staram się tak pisać bo zawsze chciałam żeby to było na prawdę (pewnie po pierwszym potworze zmieniłabym zdanie :P ). I oczywiście lecę do Ciebie czytać ;)
UsuńPowiem tylko tyle: SUPER.
OdpowiedzUsuń